To już było...

Czwartek, XXV Tydzień Zwykły, rok II, Koh 1,2-11

Słońce wschodzi i zachodzi, i na miejsce swoje spieszy z powrotem, i znowu tam wschodzi. Ku południowi ciągnąc i ku północy wracając, kolistą drogą wieje wiatr i znowu wraca na drogę swojego krążenia. Wszystkie rzeki płyną do morza, a morze wcale nie wzbiera; do miejsca, do którego rzeki płyną, zdążają one bezustannie. Mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: Patrz, to coś nowego - to już to było w czasach, które były przed nami. Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli, ani też o tych, co będą kiedyś żyli, nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem.

    Te słowa mógł wypowiedzieć albo skończony życiowy frustrat, albo człowiek niesamowicie doświadczony życiem. Zostawiam to, kto je wypowiedział, zastanawiam się, jak ja patrzę. Najpierw widzę swojego śp. ojca, który moje zachcianki i odkrycia często kwitował spokojnym stwierdzeniem: Darek, to już było, to są odgrzewane kotlety, tylko w innym sosie. Po czasie przekonywałem się, że tata miał rację i zaświadczam, że był niesamowicie daleki od frustracji.

      Przekonuję się, że patrzene Koheleta jest prawdziwe. Widzę to już po sobie: nie potrafię wyrazić wszystkiego słowami, ile bym nie patrzył, wciąż na nowo zachwycam się tymi samymi widokami. Jutro rano trzeba wstać, choć dzisiaj już to robiłem.

       Tylko, co to życie ze mną robi? Powoduje frustrację czy wdzięczność?