To nie za aborcyjny coming out
Staram się z całych sił, żeby nie powtórzyć błędu sprzed kilku miesięcy. - Nie dam się po raz kolejny ponieść czarnym i białym parasolom – mówi do mojego serca moja głowa. Czuję jednak, że nic z tego. Niosę mnie te parasole. Znowu. Nie na pogranicza, ale niestety na granice – na wysokie „mury chińskie”, druty, ściany z cegieł i betonu - wszystko to, co świetnie ulepi kolejne linie niezrozumienia, pogardy dla drugiego, ironii – takiej, co rani całkiem konkretnie.
Na razie jednak staram się. Wyłączam serce. Wnikliwie czytam skład kapituły, która ów tytuł rozdaje, czytam nazwiska innych nominowanych, sprawdzam w Internecie te kobiety, których twarze niewiele mi mówią. Szukam wypowiedzi Natalii Przybysz po odebraniu tytułu. Przyglądam się jej na zdjęciach. Fajny garnitur. Czerwony i do tego plisowany. Lubię ten rodzaj artystycznej awangardy. Jednak jak już wspomniałam – wyłączyłam serce, więc nie zajmuję się tym, czy uśmiech Natalii Przybysz "to to, czy jednak tamto". Interpretacjom mówię wyraźne: odejdź. Na pozostałych zdjęciach z wręczenia tytułu widzę wielu znanych. W ogóle wielu. Biją brawo. Uśmiechają się. Gratulują. Bez interpretacji widać, że serdecznie.
3 kwietnia, w 18 rocznicę powstania "Wysokich Obcasów", kapituła po raz drugi przyznała nagrodę „Superbohaterki”. W plebiscycie nominowanych było 15 kobiet. Natalia Przybysz otrzymała tytuł „Superbohaterki” zarówno głosami kapituły konkursu, jak i głosami internautów.
Piękne słowa: „człowieczeństwo”, „świadectwo”, „odwaga”, „szacunek”.
Na stronie internetowej, w uzasadnieniu kapituły przeczytamy o Natalii Przybysz: „Odważyła się na wyznanie, którym zaryzykowała swoją karierę, codzienny spokój, bezpieczeństwo. Odsłoniła przed nami swoje człowieczeństwo. To nie było tłumaczenie się, to było świadectwo. Świadectwo bycia kobietą w Polsce – tu i teraz. Natalia opowiedziała o odpowiedzialności i wzięła odpowiedzialność za swoje słowa. Walczy nie za siebie, ale za te kobiety, które nie mają pozycji, żeby sobie na walkę pozwolić. To gest kobiecej solidarności - w poprzek klas społecznych, w imię troski. Pokazała, że pozycji gwiazdy w Polsce można użyć nie tylko po to, aby dawać rozrywkę, ale także po to, aby realnie wpływać na świat.
To nie jest nagroda za aborcyjny coming out – chociaż potrzebujmy opowieści o kobiecych wyborach bardziej niż kiedykolwiek. Kapituła przyznaje jej tytuł Superbohaterki za odwagę szczerego wyznania - w czasach postprawdy, propagandy i opresji kobiet. Za to, że pokazała, że jest wiele doświadczeń, które budują nas jako kobiety – ale jednym z najważniejszych jest umiejętność mówienia "nie".
Superbohaterka złamała to, co Andrzej Leder nazywa zmową wyrzeczenia. To chęć jest niezależna od światopoglądu, ale zależna od patriarchatu, który wmawia kobietom, że nie mogą dbać o swoje szczęście. Złamała też zmowę obłudy. Opowieść Natalii pokazała, że bycie za kobietami oznacza stanie murem w szacunku do ich wyborów, w zjednoczonym tłumie – nawet jeśli w naszym życiu zrobiłybyśmy inaczej. W obronie naszych praw bądźmy razem. Żeby nam ktoś kiedyś nie powiedział, jak Natalii – że nie mamy prawa, że nam za dobrze, że mamy kaprysy, że nie jesteśmy godne szacunku. Nasza Superbohaterka pozwoliła sobie na to, czego wiele kobiet sobie odmawia, niesłusznie – na wolność”.
I myślę, myślę. Najgorzej, że coraz mocniej czuję, a wtedy jakby z myśleniem gorzej. Po raz kolejny więc przywracam serce do porządku. Wytężam głowę. Pamiętam tyle: N.Przybysz powiedziała w wywiadzie, że dokonała aborcji i że miała za małe mieszkanie, bo dwoje dzieci i 60m2. Nic więcej. Kartkuję więc Internet. Mam tę rozmowę. W uczciwości nawet zostawiam w spokoju cały fragment o utworze muzycznym. To w końcu tylko piosenka. Nie musi być cała o niej. Idę więc parę linijek dalej. Są tu fragmenty, w których N.Przybysz mówi o sobie w pierwszej osobie, a nie w trzeciej i to właśnie te cytuję: „Ja naprawdę nie chciałam tego dziecka. Nie widziałam się znów w pieleszach domowych, w pieluchach. Mój narzeczony jest wspaniałym ojcem i cudownie zajmuje się naszymi dziećmi, ale nie chciałam mu już tego dokładać. Ja bardzo często wyjeżdżam, taką mam pracę, koncertuję, często nie ma mnie w domu. Z dwójką dzieci nie jest łatwo, ale jest cudownie i chciałam, żeby tak pozostało. Te dzieci, które mam, też potrzebują uwagi, czegoś więcej niż tylko jedzenia i bycia transportowanym z miejsca na miejsce.”
I dalej: „To indywidualna sprawa i każda kobieta powinna móc zadecydować o tym sama – czy chce urodzić, czy nie. A to, jak do tego potem podchodzimy, czy to był problem, czy nie, to też nasza sprawa – jakie ceremonie będziemy chciały odprawiać, by sobie z tym poradzić. To nie sprawa mężczyzn w rządzie i w Kościele”.
Inne słowa: „nie chciałam”, „chciałam”, „indywidualna sprawa”, „sama”.
Myślę: wolność.
Tylko nie wiem, jak to się dzieje, że rośnie nad nią ogromna fala czegoś strasznie smutnego. Mimo całego, plisowanego garnituru w kolorze czerwonym.
I znowu piękne słowa „człowieczeństwo”, „świadectwo”, „odwaga”, „szacunek”. Po raz drugi.
Myślę jeszcze dwiema myślami. Pierwsza dotyczy różnego rodzaju plebiscytów, kapituł, internetowych głosowań. Materiał na doktorat. Druga krąży wokół pewnej dziewczyny. Ma 26 lat i siedzi w Niebie. Nikt jej nie przyznał tytułu „Superbohaterki”. Słyszałam jednak bardzo wyraźnie, jak jej przyjaciele mówili: „była najlepsza z nas”, „wyjątkowo dobra i wrażliwa”, „przezroczysta w tym, co robiła”. Słyszę ich opowieści o tym, jak Helena Kmieć na ulicach Zambii pomagała bezdomnym dzieciom, jak w Boliwii na ścianie sierocińca rysowała kwiaty, bo całej reszty już nie zdążyła zrobić. I moje serce wtedy bardzo wyraźnie krzyczy do mojej głowy: „człowieczeństwo”, „odwaga”, „świadectwo”, „szacunek” to Helena, nie Natalia. I co ja mam mu zrobić? Co mam mu zrobić w duchu wolności?