Trudne Miłosierdzie

Kończymy powoli trwający od zeszłej niedzieli Tydzień Miłosierdzia. Wyjątkowy czas. Wyjątkowy okres w Kościele. Moment, gdy wszelkie przykłady przebaczania zdają się mieć jakby bardziej podatny grunt. Jakby to nasze serce – zobrazowane przez nasączoną gąbkę czy może zielony i pulchny mech – było w tym czasie jeszcze bardziej wilgotne. Jeszcze bardziej miękkie. A przez to bardziej podatne na tego typu przykłady. Dlatego dziś właśnie jeden z nich.

Historia wydarzyła się naprawdę. W jednej z podwarszawskich miejscowości. Na potrzeby tego tekstu pozwolę sobie jednak na zmianę imion głównych bohaterów.

Byli małżeństwem z dwójką dzieci. Ich synowie uczęszczali już do szkoły. I wtedy wydarzyło się to. Paweł zostawił żonę dla innej. Zostawił rodzinę, zostawił swoją ukochaną, zostawił synów. Poszedł za ułudą miłości. Ziemską wydmuszką. Nie czas i nie pora na ocenianie tego postępku. Bo któż z nas jest lepszy? Jak to powiedział swego czasu abp Fulton Sheen do osadzonych w więzieniu: „Panowie, między nami istnieje jedna wielka różnica. Wy zostaliście schwytani, ja nie. Innymi słowy, wszyscy jesteśmy grzesznikami”.

Paweł zaczął więc układać swoje życie na nowo. Nawet nie próbuję wyobrazić sobie, co mogła wówczas przeżywać Alicja, jego żona. Podobnie jak nie usiłuję wyobrażać sobie, co przeżywa i czego doświadcza każdy zdradzany małżonek. Żona czy też mąż, który dowiaduje się, że ten, któremu ślubowało się miłość aż do grobowej deski, odchodzi. Wszystko, co do tej pory robiło się razem, dzieliło, służyło nam obojgu, staje się naraz nieważne. Wspólne dzieci, ich wychowanie, opieka. Cios. Nie do wyobrażenia. A przecież współcześnie tak bardzo realny. Tak bardzo namacalny.

Alicja jednak się nie poddawała. Mając świadomość, gdzie przebywa w tej chwili jej mąż, nadal nie przestawała się za niego modlić. Tak się składało, że jeden z ich synów przygotowywał się właśnie do swojej Pierwszej Komunii Świętej. Rodzice więc zapraszani byli przez proboszcza na wspólne spotkania, a także na próby do kościoła. Tam się więc widywali. Tam się spotykali.

I właśnie tam, w świątyni Boga, Alicja zebrała się na gest, który właśnie w Tygodniu Miłosierdzia może wybrzmieć niczym dzwon. Niczym głośne świadectwo wołające do naszych serc i sumień. Podeszła do Pawła i uczyniła znak krzyża na jego czole. Prosząc Boga o błogosławieństwo dla niego. Gest, siła, moc… Próbuję sobie czasem zestawić jej sytuację ze swoją. Gdy jestem akurat w złości, w gniewie na bliską mi osobę. Gdy zaczęcie jakiegokolwiek słowa, rozmowy staje się naprawdę sporą trudnością. Gdy pycha nie pozwala wyciągnąć pierwszemu ręki do zgody. Gdy rozbudowane do granic możliwości ego blokuje racjonalne myślenie.

A przecież Alicja nie była po zwykłej małżeńskiej kłótni. Była w znacznie trudniejszej sytuacji. Patrząc po ludzku, miała pełne prawo do gniewu, do złości. Miała pełne prawo, aby nie chcieć się już do Pawła więcej odzywać. Aby nie chcieć go nawet wiedzieć na oczy. A ona robi coś wprost przedziwnego. Podchodzi i czyni znak krzyża. Wyciąga rękę. A przecież jest w tej sytuacji ofiarą. Jest jednoznacznie poszkodowaną. To ona została zostawiona. W dodatku z dwójką synów.

Ten gest był czymś niezwykłym. Zdaję sobie sprawę, jak wiele musiał on Alicję kosztować. Ale także jak bardzo musiała jej w tym geście pomóc wcześniej podjęta modlitwa serca za Pawła. Być może bez tej modlitwy nie byłaby tego dnia w stanie nawet podejść do swego męża. Nie mówiąc już nawet o takim geście.

Tamten moment był dla Pawła jak uderzenie piorunem. Niczym ocknięcie się. Ten gest żony rozpoczął w nim proces. Miłosierdzie najcenniejszej kobiety w jego życiu sprawiło, że zaczął się proces nawracania jego serca. Finalnie wrócił do żony. Dziś mają już trójkę dzieci. Są piękną rodziną. Są razem. Świadcząc innym o swojej trudnej historii.

A wszystko zaczęło się właśnie od tego. Modlitwy serca w bólu i tęsknocie. I gestu miłosierdzia. Jak dobrze jest znać moc przebaczenia. I jak dobrze móc wybrać w życiu właśnie tę drogę. Jakkolwiek trudna by się ona miała okazać.