Trudy Wielkiego Tygodnia

Jesteśmy w trakcie najważniejszego tygodnia w ciągu całego roku. To teraz dzieją się rzeczy, które nas ukształtowały jako ludzi wierzących, nadały sens naszym staraniom, a przede wszystkim dały nadzieję na życie wieczne. Z roku na rok coraz lepiej jest nam przeżywać te święta z własnymi dziećmi, ponieważ więcej rozumieją, interesują się zwyczajami, postnymi nabożeństwami. Już nie są to tylko pisanki czy zajączek wielkanocny. Nasze dzieci, na swój sposób, próbują zrozumieć powagę wydarzeń, zadają wiele pytań i autentycznie interesują się historią Jezusa i Jego ostatnimi dniami na ziemi. Pewnych rzeczy nie traktują już tylko jako symbolu Świąt Wielkanocnych, ale faktycznie próbują zrozumieć ich znaczenie. Dla nas, rodziców, to nie lada wyzwanie, niemniej bardzo nas cieszy ich wspólne z nami uczestnictwo w nabożeństwach drogi krzyżowej czy liturgii Wielkiego Tygodnia. Poza tym to czas wielkiej zadumy, który przygotowuje nas na to, co ostateczne, i warto już teraz dzieciom to przybliżać.

Dla mnie i mojej rodziny Wielki Tydzień chyba już na zawsze będzie czasem wyjątkowym, kiedy autentycznie przeżywałam Wielkie Dni. Po długich miesiącach chorób, dziwnych dolegliwości i badań właśnie w Wielki Poniedziałek tamtego roku usłyszałam najtrudniejszą dla mnie diagnozę, by już w Wielki Piątek poddać się planowaniu i leczeniu. Jak nigdy wcześniej nie czułam takiej bliskości z cierpiącym Jezusem. Niejako umiałam się wczuć w Jego ludzkie, bądź co bądź, bóle i lęki związane z nadejściem tego, co najtrudniejszego miało nastąpić. Jednak, jak po trzech dniach przyszło zmartwychwstanie, tak ja wiedziałam, że muszę zaufać i oddać wszystko Panu Bogu. Każde swoje cierpienie, ból, gniew, rozczarowanie, lęk przed niepowodzeniem leczenia, obawy o rodzinę, męża i dzieci. Trwałam w nadziei, ale szczególnie mocno modliłam się o to, by umieć przyjąć nawet te najgorsze wieści, niepowodzenia. 

Pamiętam, że podzieliliśmy się informacją o mojej chorobie z naszymi bliskimi i przyjaciółmi, polecając się każdej modlitwie, westchnieniu czy szturmowi do nieba. I nie zawiedliśmy się. To, co się działo w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach i trwa po dziś dzień, było i jest niesamowite. Byłam trochę onieśmielona tym, że tyle osób obdarzyło mnie taką życzliwością. Modlono się za mnie niemalże na całym świecie. Moje kuzynostwo wysyłało bądź osobiście zanosiło prośby o moje uzdrowienie w najdalsze sanktuaria maryjne czy poświęcone różnym świętym. Moja rodzina ze wszystkich stron zjednoczyła się w odmawianiu nowenny pompejańskiej, jak również przyjaciele i sąsiedzi w mojej rodzimej parafii codziennie na porannej mszy świętej ofiarowali modlitwę w mojej intencji. Teraz, kiedy jestem w remisji, nadal słyszę, że jestem w ich sercach i modlitwie. Jestem im wszystkim ogromnie wdzięczna, tym bardziej że przyszedł taki moment w moim leczeniu, że nie potrafiłam się modlić i poniekąd ci wszyscy ludzie zapełnili tę lukę. I nie był to nawet gniew na Pana Boga za to, co mnie spotkało. Po prostu nie umiałam się skupić na modlitwie i czułam, że wypełnia się trochę powiedzenie: „jak trwoga, to do Boga”. Jedno jest pewne, bliskość tych wszystkich osób dała mi nadzieję, że nie zostanę sama ze swoimi bolączkami, że moi najbliżsi również nie pozostaną niejako osieroceni. Wszystkim chorym życzę, by mieli takie poczucie wsparcia, zrozumienia. Modlitwa to był tylko początek, za nią szła wszelka chęć pomocy, z której nierzadko korzystaliśmy.

Dzisiaj jestem już po największych trudach związanych z chorobą. Owszem, przede mną jeszcze sporo badań, liczne kontrole. Zdumiona jestem, jak szybko minął rok od postawienia diagnozy. Czuję ogromną wdzięczność, że Pan Bóg postawił na mojej drodze również dobrych, kompetentnych, ale i bardzo ludzkich lekarzy. Psychicznie i duchowo też wciąż jeszcze do siebie dochodzę i nie jest to łatwy proces, pomimo iż jestem na dobrej drodze do całkowitego wyleczenia. Dlatego na nowo przeżywam swój Wielki Tydzień w sposób szczególny. Jak ciało zdrowieje, tak to, co w środku, w myślach, uczuciach pozostaje wciąż zranione, kruche i delikatne. Poza tym ten proces dotyczy nie tylko mnie samej, ale i moich najbliższych, a w sposób szczególny męża i dzieci.

Tegoroczny Wielki Tydzień jest z pewnością nieco inny od zeszłorocznego, gdyż jestem o wiele bogatsza o nowe doświadczenia i myślę, że znacznie silniejsza. Przeżywanie liturgii Wielkiego Czwartku, Piątku i Soboty na nowo zwraca moją uwagę na to, co ostateczne, co jest najważniejsze w życiu. Myślę, że nie jest mi dużo łatwiej przyjmować trudności, ale na pewno to przyjmowanie jest bardziej świadome i pokorne. Ponadto dużo myślę o tym, dlaczego i co mi dało doświadczenie choroby. I jednego jestem pewna, że za każdym cierpieniem stoi miłość, a ona usuwa lęk i daje siłę, by walczyć. 

Wszystkim chorym i cierpiącym życzę na nadchodzące Święta Wielkiej Nocy, aby Zmartwychwstały Chrystus również zmartwychwstał w naszych sercach, by w ten sposób umieć zaufać Jego planom wobec nas. Alleluja!