Ukradli mi telefon
Czekałam z tą historią, bo czułam, że jest ważna. Jak to mówią: nie chciałam zmarnować tematu. Zastanawiałam się, w jakim kontekście opowiedzieć o Barbarze. Jasne. Najbardziej nośną informacją o niej była ta o rodzeństwie. Jednak powiedzieć o Barbarze, że wychowała się w rodzinie wielodzietnej, to jakby nic nie powiedzieć; że jest super babcią, która z wnuczką przyleciała na Światowe Dni Młodzieży do Polski aż z Kanady (ile takich babć znamy?!), ale to dalej nic; że wzruszała opowieścią o mężu, z którym mieli na emeryturze podróżować i nie zdążyli; że nie radząc sobie z tęsknotą, zostawiła wszystko i pojechała na misje do Afryki mając jakieś 50+. Trochę tego jest.
Skąd się wzięła Barbara?
Barbara przyszła w oczach mojej przyjaciółki. Był w nich zachwyt nad człowiekiem. Przyjaciółka Barbarę sobie wymodliła. Jak sami wiemy, pielgrzymi byli różni: młodsi, ciut starsi, bardzo rozmodleni i troszkę mniej, obwieszeni różańcami, a czasem też z tatuażem, gdzieś tam po kieszeniach schowanych papieroskiem, wegetarianie, weganie. Z reguły dobrzy, otwarci, serdeczni młodzi ludzie z całego świata. Ale kto, zgłaszając się po pielgrzyma, uczestnika Światowych Dni Młodzieży, spodziewa się, że przygarnie do domu babcię i wnuczkę? Nikt.
Zostałam zaproszona na kolację, żeby Barbara mnie oswoiła. Nie mogłam przecież po prostu przyjść i powiedzieć: „Słuchaj, wiem, że jesteś świetną historią. Daj mi trochę więcej niż to, co już mam”. To znaczy mogłam, ale nie umiem. Siedziałam więc z Barbarą i jej wnuczką przy jednym stole. Piłam wino, jadłam polskie placki ziemniaczane, i nie dowiedziałam się niczego nowego. Zapomniałam dodać: to był bardzo dobry wieczór. Spędziłam go w towarzystwie osoby, która kilka dni później w Polsce, między Dolnym Śląskiem a Małopolską, przeżywała swoje 70-te urodziny i która urzekła czymś, co zazwyczaj określam jako dar, bo to, co mówiła, co robiła, to, jak się śmiała, jadła, jak opowiadała o gwiazdach kanadyjskiego kina, wszystko było spójne. Barbara była bardzo prawdziwa. I to było najcenniejsze w spotkaniu z nią.
Pytania, których się nie zadaje...
Dwa dni po kolacji zabrałam Barbarę z ulicy pełnej festiwalowego klimatu na kawę. Była lekko onieśmielona i zmęczona. Od kilku dni w Polsce. Brała udział we wszystkich spotkaniach i punktach programu, włącznie z tymi, które nazywały się wycieczką, a okazywały łażeniem po górach. Nie wysokich, ale górach.
I teraz Barbara w tej kawiarni cieszyła się z chwili ciszy. Ta trwała do momentu, aż naszego miejsca nie odkryła grupa z Meksyku. W tym między czasie wytężałam angielski mojego dotychczasowego życia, by zrozumieć, co działo się w rodzinnym domu Barbary, na farmie, w momencie, kiedy Kanada zmagała się z kryzysem ekonomicznym po 1929 roku, jak wyglądały obiady, kolacje i śniadania w rodzinie, która liczyła prawie 25 osób. I kusiło mnie, oj kusiło, by zapytać o to, czy jej mama często się uśmiechała? Czy po urodzeniu tylu dzieci miała dla siebie jakąś mikroprzestrzeń w sercu? Chciałam pytać o biedę. Czy Barbara ją poznała? Czy zwyczajnie była głodna? Znowu nie umiałam. Pozwalałam jej cieszyć się tą opowieścią rozwijaną przede mną - o ojcu, który zadbał, by każdy, dosłownie każdy z tej 22 był wykształcony; o tym jak ona sama, moja rozmówczyni Barbara zdobyła tytuł pielęgniarki; jak urodziła i wychowała sześcioro dzieci, jak z mężem zbudowała piękny dom; jak czekała na ich wspólne podróżowanie po świecie, jak się nie doczekała; jak w Afryce uczyła dzieci i korzystała ze swoich pielęgniarskich umiejętności, jak dzieci i wnuki za nią tęskniły i kazały wracać do domu.
Na koniec przerwałam jej i zadałam pytanie o to, co jest najważniejsze, normalnie, w życiu. I ta moja Barbara, prawie od razu, odpowiedziała, że Bóg i rodzina.
A potem, niecałe dwa miesiące później, ukradli mi telefon. Policjant mówi, że dziś już prawie nikt nie kradnie telefonów. Nie wiem. Mój się nie znalazł. Z tym telefonem ukradli mi tę historię, szczegóły, których nie umiem wydobyć już z pamięci, odpowiedzi na moje czasem irytujące pytania, o kolor, kształt, o porę dnia. Coś, czym nasiąkłam, czytając reportaże i o reportażach i co potem, w momencie wypuszczania opowieści w świat buduje mi, scala, nadaje... No nie mam tego. Oczywiście mam pamięć przyjaciółki, ale to jej historia. Moja zostaje taka okradziona, we mnie, bez nagrania. Ma twarz kobiety, którą widziałam dwa razy w życiu. Nie widzę jej już wyraźnie, ale w jakiś przedziwny sposób tęsknię za nią.