W czyje ręce?

Niedziela, VI Tydzień Zwykły, rok B, Mk 1,40-45

Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: «Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich". Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.

 

„Umiesz liczyć – licz na siebie!” Nie wiem, jak Ty, ale ja słyszałem to zawołanie bardzo często. Uczy ono wzięcia spraw w swoje ręce, ale nie oddaje całej prawdy o naszym życiu i relacjach, w jakie wchodzimy z naszymi braćmi i siostrami. Nie możemy również zapomnieć o relacjach, jakie powinniśmy budować z Bogiem. I tu jak zwykle mamy coś do poprawienia.

W pierwszym czytaniu i w psalmie przewija się wątek niewiary i buntu narodu wybranego. Ale i nas wybrał Bóg, abyśmy byli Jego dziećmi. Jak powtarza moja znajoma, jesteśmy „adamowymi synami” i „ewinymi córkami”. Niczym nie różnimy się od poprzednich pokoleń. I w nas tli się więc ogień buntu, stawiania Bogu wymagań i poddawania się zwątpieniu. Ale czy aby tylko zwątpieniu?

Czyż postępowanie Izraelitów na pustyni nie jest czystej wody grzechami przeciw Duchowi Świętemu? Widzieli wielkie dzieła Boże, a i tak buntowali się przeciw Bogu i Mojżeszowi, przekręcając fakty i przedstawiając je w przesadnie złym świetle. Czy i nam nie zdarza się postępować podobnie, rozpaczać i wątpić o łasce Bożej? Co robimy z nauką Bożą podawaną nam przez Kościół? Czy i nam nie zdarza się mieć zatwardziałego serca i nie pamiętać Bożych cudów? I nie chodzi bynajmniej o słabą pamięć. Tę można kurować farmakologicznie. Chodzi o pretensjonalne i zadaniowe podejście do życia. Konsumpcyjne wychowanie zbiera obfite żniwo. „Mnie się NALEŻY dobry Boże to i tamto, i szczerze powiedziawszy, nic mnie nie obchodzi, co z tym fantem zrobisz. Albo obsługa full serwis albo z miejsca się nie ruszę.” 

W chwilach ciężkich szybko zapominamy o doznanych łaskach, ponieważ nieroztropnie koncentrujemy się tylko na niepowodzeniach i niedostatkach. Mieć poczucie swojej wartości, to rzecz dobra, ale wszystko ma swoje granice, albo raczej powinno je mieć. O co więc właściwie walczę? Czego pragnę?

I wracając do kwestii postawionej na początku tego rozważania – do kogo mam zaufanie? Czy mogę mieć tylko do siebie, mimo codziennych lekcji o mojej słabości i ograniczoności? Kogo właściwie darzę swoim zaufaniem? Czy aby nie tego, który przez pokusy i trudną do opisania nienawiść do mnie nie raz i dwa wpędził mnie w kłopoty? Który zatruł serce pierwszych rodziców zwątpieniem i podejrzliwością wobec Boga? Czy w pokusie utyskiwania, oskarżania i nieposłuszeństwa nie zauważam podpisu ojca kłamstwa? Może dlatego, tzn. przez poddanie się tej podejrzliwości i niewierze, przychodzi ochota poddania się przed końcem drogi, zwątpienia w szansę nawrócenia i poprawy życia? Może dlatego już nie chcę słuchać wezwań do poprawy, do zawierzenia i posłuszeństwa? Już nie wierzę w metody Zbawiciela, które przecież sprawdzały się aż tej pory? A może daję posłuch ułudnemu przeświadczeniu, że skoro nie mam szans na niebo, to chociaż postaram się nie zmarnować życia doczesnego?

Każdy z nas jest poddawany próbom i czasami są one bardzo ciężkie, ale czy pomoże mi postawa roszczeniowa i stawiania warunków? Po co żyjemy na ziemi? Czy aby nie po to, aby po moście życia przejść na drugą stronę, ku wieczności? Czego naprawdę pragniemy? Czy mamy jeszcze na tyle pokory, aby spytać się Boga, czego On pragnie od nas i dla nas?

Trędowaty, szukając pomocy, zwrócił się do Jezusa ze stwierdzeniem „Jeśli pragniesz ...”, mając uzasadnioną nadzieję, że Nauczyciel pragnie dla niego dobra. Nie prosił o nic więcej. Tylko o to, co było mu naprawdę potrzebne. Warto przyjąć sposób logicznego myślenia trędowatego. Bóg chce dla mnie dobra, prawdziwego dobra i tylko dobra. Skoro dał życie, to nie po to, aby teraz skąpił mi swoich łask. Uzdrowiony z radości ogłosił swoje szczęście spotykanym ludziom. Nie uskarżał się, że razem ze zdrowiem nie dostał jeszcze majątku i darmowego transportu. To wspaniała postawa – radość i dziękczynienie, i właściwa ocena sytuacji. Z kolei niewdzięczność, ślepota i przesadna koncentracja na sobie i swoich może sztucznych i przesadnych potrzebach wpędza w objęcia podejrzliwości, zwątpienia i niewiary, które odciągają uwagę od naprawdę życiowo ważnego celu. 

Warto myślę, na zakończenie, zapamiętać zdanie: „Jesteśmy bowiem uczestnikami Chrystusa, jeśli pierwotną nadzieję do końca zachowamy silną”. W kim zatem pokładasz dziś swoją nadzieję?