W końcu mnie wysłuchaj!

Bardzo lubię wracać do lektury rozważań księdza Krzysztofa Grzywocza na temat słuchania. Nie dlatego, że jestem w tej dziedzinie mistrzem. Daleko mi do tego. Wiem jednak, jak jest to istotne w budowaniu relacji i jak wielu kryzysów, kłótni czy cichych dni można by uniknąć, gdybyśmy po prostu siebie wysłuchali. Nie tylko w małżeństwie, w bliskiej relacji, ale także w pracy, w konfesjonale, wszędzie tam, gdzie spotykamy się z drugim człowiekiem.
    
Wielu z nas pewnie choć raz w życiu doświadczyło mało komfortowej sytuacji związanej ze słuchaniem. Potrzebowaliśmy zostać wysłuchani, przyszliśmy do kogoś, komu chcieliśmy coś ważnego powiedzieć, podzielić się jakimś zmartwieniem, wspólnie poszukać rozwiązania jakiegoś problemu albo najzwyczajniej w świecie potrzebowaliśmy się komuś wygadać. Ledwo powiedzieliśmy zdanie, a już druga osoba, ta, która miała wysłuchać, nieproszona zalewała nas potokiem słów. Choć nie dała nam szansy opowiedzenia wszystkiego, już z góry wiedziała, co powinniśmy zrobić, jak powinniśmy postąpić, bo przecież ona sama tak by zrobiła. Nieważne, że mamy inne potrzeby, inne doświadczenia, inną historię. Jeśli w rozmowie będziemy skupieni wyłącznie na sobie, to nigdy nie usłyszymy drugiego człowieka. Sprawimy, że będzie on tylko bardziej zirytowany naszym zachowaniem, pełen żalu, a często i poczucia zawodu. „Zbyt szybko dawane rady, interpretacje, klasyfikacje i oceny mogą drugą osobę poniżyć i zakłócić cały proces słuchania. Często ktoś rezygnuje z pomocy, ponieważ dobrze przeczuwa, że nie został należycie wysłuchany” – uczula ks. Grzywocz.
    
Albo inna sytuacja. Otwieramy się przed kimś, a ten ktoś, zamiast nas wysłuchać, przejmuje rolę śledczego, bierze nas w krzyżowy ogień pytań. Jak jest sprytnym manipulatorem, będzie łapał nas za słówka, przeinaczał, ale na pewno nas nie wysłucha. Przesłuchanie bowiem odpycha, budzi lęk i poniża drugiego człowieka. Prawdziwe słuchanie natomiast zbliża, łączy i wzbudza zaufanie. Jest ono tajemnicą. „Jeśli ktoś twierdzi, że je zrozumiał, że wszystko o nim wie, to niewiele zrozumiał i niewiele wie” – pisze ks. Krzysztof Grzywocz. Bardzo podoba mi się alegoria, do której ten kapłan się odwołuje, kiedy charakteryzuje proces słuchania. Jego zdaniem słuchanie jest jak niekończący się piękny pałac. Jeśli otworzymy jedną komnatę, to otwierają się kolejne. Możemy wybrać, w którym kierunku będziemy podążać. Tych dróg jest tak wiele, że wszystkimi nie damy rady pójść. Musimy wybrać, podjąć decyzję. Dopiero kiedy naprawdę wejdziemy w przestrzeń słuchania, doświadczymy, jaka to jest tajemnica, ile tu się otwiera różnych pomieszczeń i spraw. Wystarczy sobie dać szansę, zostawić na boku swoje uprzedzenia czy oczekiwania. I po prostu oddać się słuchaniu, dać się poprowadzić temu, który mówi, podążać za nim od komnaty do komnaty, a wtedy sami będziemy zaskoczeni tym, jak bardzo już tylko sam proces słuchania może być uzdrawiający. Jak podkreśla ks. Grzywocz, „potrzeba słuchania i bycia wysłuchanym wpisana jest w samą istotę osobowej relacji. Tam, gdzie nie ma słuchania, tam wygasają więzi, bo spotkanie nigdy nie jest zetknięciem się dwóch monologów”. Uważne ucho drugiej osoby pomaga nam bowiem budować serdeczne i dojrzałe więzi. A o to przecież w życiu chodzi.
    
Nie nauczymy się słuchać drugiego człowieka, jeśli nie będziemy słuchali Boga. Umiejętność słuchania drugiego ma swoje źródło w Nim, jest ostatecznie Jego łaską. Tam, gdzie brakuje słuchania, tam nie ma doświadczenia świętości, bo te doświadczenia są ze sobą ściśle powiązane. Warto jednak się zatrzymać i dać sobie szansę. Zostawić dobre rady na boku i po prostu być. Bo często tej drugiej osobie wcale nie chodzi o to, by jej na tacy podać rozwiązania, bo ona sama wie najlepiej, co powinna robić. Ona chce zostać po prostu wysłuchana. I jeśli wybiera sobie nas na słuchacza, to obdarza nas wówczas wielkim zaufaniem, które niepotrzebnym potokiem słów tak łatwo można zniszczyć, a odbudować potem znacznie trudniej.