W parafii jak w domu
Wizyta kolędowa, która cały czas trwa jeszcze w wielu parafiach, to dobra okazja do tego, by zastanowić się, czym tak naprawdę jest parafia.
Czy to tylko biuro, w którym dostać możemy różne zaświadczenia lub załatwić sprawy związane z chrztem, ślubem czy pogrzebem? Czy jednak jest to miejsce, do którego ludzie przychodzą częściej i chętniej niż kilka razy w życiu, bo pełni ono funkcję integracyjną. Jest miejscem spotkania, w którym cały czas coś się dzieje. A jako że są tam często, to czują się jak u siebie i biorą za to miejsce odpowiedzialność.
Gdybym wyszła na ulicę i zapytała przypadkowych przechodniów o to, z czym kojarzy im się parafia, wielu pewnie wzruszyłoby ramionami, dając mi do zrozumienia, że w zasadzie z niczym, bo dawno już w tym miejscu nie byli i się tam nie wybierają, no chyba że na ślub lub pogrzeb bliskiej osoby. Inni zapewne wskazywaliby na biurokrację czy klerykalizm, z którym niestety w wielu parafiach ciągle jeszcze można się spotkać.
Wiem, że są ludzie, którzy wybierają mieszkanie na terenie konkretnej parafii. Jest to dla nich istotne kryterium. Nie chcą uprawiać churchingu, więc sprowadzają się w miejsce, w którym będą czuć się bezpiecznie. Przyznam się, że kiedy jakiś czas temu sama kupowałam mieszkanie, ważne było dla mnie głównie to, czy znajduje się ono w miejscu dobrze skomunikowanym, czy blisko są sklepy, szkoły, parki, ośrodek zdrowia. Oczywiście, szybko sprawdziłam, czy daleko będę miała do kościoła i ucieszyłam się, kiedy okazało się, że ten parafialny znajduje się całkiem blisko. Nie zaprzątałam sobie głowy jakością parafii, wychodząc z założenia, że przecież mieszkam w dużym mieście i wokół kościołów nie brakuje, nie muszę wybierać więc akurat parafialnego.
I rzeczywiście, przez pierwsze lata mojego mieszkania na terenie tej konkretnej parafii trudno mi się było tam odnaleźć. Nie umiałam mówić o niej „moja parafia”. Jeździłam na msze dalej, szukałam idealnego miejsca i nawet kiedy wydawało mi się, że je znalazłam, po bliższym przyjrzeniu okazywało się wcale nie takie idealne. I w pewnym momencie do mnie dotarło, że czas zaprzyjaźnić się z własną parafią. Jako że kredyt jeszcze będę jakiś czas spłacać, szybko się stąd nie wyprowadzę, więc dobrze zacząć myśleć o parafii jako o moim miejscu, miejscu, za które i ja czuję się odpowiedzialna. Przez lata dojrzewałam do tego, żeby poczuć się częścią tej konkretnej wspólnoty parafialnej, mimo że do ideału wiele jej brakuje. I dziś nie jest mi już ona obojętna.
Czym właściwie jest parafia? Czy to jedynie twór administracyjny, na czele którego stoi oddelegowany przez biskupa proboszcz? Budynki, ulice, skostniałe struktury, biuro usług sakramentalnych? A może – jak wskazuje Jan Paweł II w adhortacji Christifideles laici – „żywa wspólnota Kościoła”, „rodzina Boża”? Albo „dom gościnnie otwarty na przybyszów”, przyjmujący wszystkich i niedyskryminujący nikogo, a na jego drzwiach wejściowych wisi tabliczka „Wszystkich witamy”? To ideał, do jakiego warto dążyć. Inaczej istnieje niebezpieczeństwo, że parafie staną się – przed czym przestrzegał papież Franciszek – „klubem dla nielicznych, dającym pewną przynależność społeczną”. A to byłoby całkowitym wypaczeniem misji parafii.
Mam świadomość, że zdecydowana większość polskich parafii jest przeciętna. Pewnie działają w nich jakieś wspólnoty, działa kancelaria, ale niewiele się tam dzieje. Żadnej głębszej formacji, żadnej integracji. Ot, punkt usługowy, jakich wiele. Nie wątpię, że kierują nimi dobrzy, wierzący i oddani proboszczowie, uczciwie i rzetelnie realizujący swoje powołanie, pilnujący, żeby wszystko odbywało się zgodnie z procedurami. Bywa, że są jednak tak pochłonięci biurokracją czy kwestiami remontowo-budowlanymi, że na wiele więcej nie starsza im sił i czasu. Są też parafie takie, w których nie brakuje konfliktów. Te bardziej spektakularne nagłaśniane są przez media. Ale są też wspólnoty będące dowodem na to, że o parafii można myśleć inaczej, niestandardowo, można wyjść poza utarte schematy, można iść pod prąd. I wcale nie chodzi o jakąś ponadprzeciętną ofertę, organizację nie wiadomo jakich kościelnych imprez czy rekolekcji. To może być na przykład otwarcie drzwi dla ludzi, którym z różnych względów może nie być po drodze z Kościołem, zaproszenie ich, wysłuchanie. To danie parafianom swojego czasu, oddanie w ich ręce odpowiedzialności za to dzieło. A wówczas wyrażenie „moja parafia” nabiera zupełnie innego znaczenia.