W zasięgu ręki

"Ukazali się oni w chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch mężów, stojących przy Nim. Gdy oni odchodzili od Niego, Piotr rzekł do Jezusa: Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co mówi. Gdy jeszcze to mówił, zjawił się obłok i osłonił ich; zlękli się, gdy [tamci] weszli w obłok. A z obłoku odezwał się głos: To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie! W chwili, gdy odezwał się ten głos, Jezus znalazł się sam. A oni zachowali milczenie i w owym czasie nikomu nic nie oznajmili o tym, co widzieli."

 

Głównym bohaterem dzisiejszej Ewangelii jest oczywiście Jezus, ale rozważanie przemienienia Pana zacznijmy od spojrzenia na uczniów, których Jezus ze sobą zabrał. Jak oni przeżywają wydarzenie na górze Tabor? Jezus idzie się modlić – oni idą spać. Następuje przemienienie - „dobrze nam tu” mówi Piotr. Okrywa ich obłok – choć w Starym Testamencie był znakiem Bożej obecności, są przestraszeni. Ich przeżywanie Taboru opiera się o emocje i to te podstawowe, o przyjmowanie bodźców, dlatego wydaje się być bardzo powierzchowne.
Obserwując zachowanie uczniów przypominam sobie setki rozmów o wierze, Kościele i mszach świętych. „W kościele jest nudno, spać się chce. Powinno być fajnie, wesoło, dobra muzyka itp.” Albo: „Chodzę do kościoła bo boję się piekła, rodziców, żony...” Zdaję sobie sprawę, że różnie bywa z rutynowym nieraz odprawianiem mszy świętej, z kazaniami czy śpiewem i nieraz trzeba uderzyć się w piersi. Jednak trzeba powiedzieć też otwarcie, że kościół to nie centrum rozrywki, nie aquapark, gdzie mamy miło spędzić czas. Kiedyś jeszcze może Kościół mógł liczyć, że przyciągnie ludzi samą estetyką. Dziś przy miliardach wydawanych na przemysł reklamowy, generujący coraz silniejsze bodźce, jest to nierealne. A oczekiwania niestety idą w tym kierunku. Jeśli idę do kościoła na mszę świętą z postawą konsumenta, to chyba pomyliłem adres. Z drugiej strony trudno zbudować sensowny fundament pod własne życie w aquaparku, kinie czy galerii handlowej.
Co Jezus chce osiągnąć prowadząc uczniów na górę Tabor? Oni mają zmierzyć się z krzyżem, najpierw Jezusa, potem swoim własnym, apostolskim. Jezus chce ich do tego przygotować. Każdy z nas musi się zmagać z jakimś większym lub mniejszym krzyżem. Jeśli swoją duchowość buduje tylko na poziomie uczuć, przeżyć, jeśli myśli tylko o tym, żeby nie było nudno, ale przyjemnie, ewentualnie niech mnie ktoś przestraszy szatanem, grzechem, czy wielkością życiowych zranień – nigdy z żadnym krzyżem sobie nie poradzi.
Wróćmy do głównego bohatera Ewangelii. Jezus nie idzie na górę tylko się przemienić, idzie się modlić, nie pierwszy i nie jedyny zresztą raz. Przemienienie jest częścią modlitwy Jezusa. Jezus nie przemienia się w towarzystwie aniołów, ale Mojżesza i Eliasza, filarów Starego Testamentu. Mojżesz i Eliasz rozmawiają z Jezusem o jego odejściu. Użyty tu wyraz „exodos” przywołuje i streszcza wydarzenie wyjścia Izraelitów z niewoli egipskiej. Zauważmy ile tu treści. Przemienienie Jezusa nie jest obliczone tylko na emocjonalny efekt. W końcu z obłoku odzywa się głos: „słuchajcie mojego Syna”.
Żyjemy dziś w bezlitosnym świecie, który żeruje na ludzkiej naiwności, w którym wszystko można ludziom wmówić. Żeby poradzić sobie z tą presją, żeby udźwignąć krzyż słysząc wokół ciągle słowa antyewangelii trzeba mieć oczywiście głębokie doświadczenie Jezusa, swój osobisty Tabor. Ale to może nie wystarczyć. Żeby tego doświadczenia nie zmarnować potrzeba też pracy, wysiłku, zmagania. Jezus wskazuje drogę. Nieustannie wychodzi się modlić. Ale nie tylko to. Głos Ojca mówi: „słuchajcie mojego Syna”. Nie wystarczy mieć przeżycia religijne. Trzeba mieć przemyślane życie, skrystalizowane poglądy, trzeba wiedzieć w co się wierzy i wiedzieć czego się chce, i szukać odpowiedzi napytania, które jeszcze dziś przerastają. A z tym wśród chrześcijan wcale nie jest tak dobrze.
Wielkopostna Ewangelia przemienienia to zachęta do pracy, żeby łaski wiary nie zmarnować, żeby przeżycia religijne, nawet najbardziej ekstatyczne, miały dalszy ciąg w codziennym sięganiu po Ewangelię. Jeśli nie, można podzielić los uczniów, którzy w ogrodzie oliwnym zachowują się tak samo, jak na górze Tabor i są bezradni. Kilkadziesiąt lat później św. Piotr powie w drugim ze swoich listów: „I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej. Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach.” My też mamy tę prorocką mowę w zasięgu ręki i prawie nie ma dziś analfabetów. Pozostaje tylko wyciągnąć wnioski.

Fot. sxc.hu