Wakacyjny coming out

Jako że już połowa wakacji za nami, czas na wakacyjny coming out. W końcu trzeba to otwarcie powiedzieć. Tak wprost, bez owijania w bawełnę. Bez krygowania się, bez zbędnych słów. Tak, jestem przekonana, że najwyższy czas to zrobić. 


Powiem to otwarcie: nigdy nie byłam na zorganizowanych wakacjach all inclusive. Choć oferty biur podróży kusiły lazurową wodą, eleganckimi hotelami, pięknymi basenami i nielimitowanym dostępem do jedzenia, że o piciu nie wspomnę, jakoś nigdy nie byłam przekonana, że to forma odpoczynku dla mnie. Rozumiem tych, którzy taką opcję wybierają. To miło przez tydzień lub dwa nic nie robić, nie gotować, niczym się nie przejmować, tylko odpoczywać i nadrabiać zaległości w czytaniu (mój stosik rośnie odwrotnie proporcjonalnie do czasu, który ostatnio jakoś mi się kurczy) albo oglądaniu seriali. Dodatkowo animatorzy zorganizują zabawę dla dzieci, więc można beztrosko ładować baterie na słotne dni jesienno-zimowe. Niby na pierwszy rzut oka plusów dużo, ale znając siebie, obawiam się, że po takim „nicnierobieniu” wróciłabym do domu sto razy bardziej zmęczona niż po naszej włóczędze. 

Ja po prostu nie znoszę siedzieć w jednym miejscu. Potrzebuję zmian i ruchu. I choć na co dzień lubię mieć rzeczywistość pod kontrolą, a rzeczy do zrobienia z wyprzedzeniem zaplanowane, w wakacje staram się troszkę odpuścić (sobie) i wyluzować. Nie jest to proste, ale z roku na rok tego dystansu do wakacyjnej rzeczywistości łapię coraz więcej. 

Jaki jest więc mój idealny odpoczynek wakacyjny? Pakujemy auto, dzieci, psa i ruszamy. Wcześniej oczywiście rezerwujemy nocleg, który staje się na czas wyjazdu naszą bazą wypadową. Ale zdarzało nam się szukać dachu nad głową z drogi, bo spontanicznie podejmowaliśmy decyzję o zmianie kierunku albo wpadał nam do głowy jakiś kolejny szalony pomysł. Pewnie nie było to do końca rozsądne, ale jak mawiają moje dzieci – bez ryzyka nie ma zabawy. A w wakacyjnym wyjeździe chodzi o to, żeby się dobrze bawić. 

Planując wyjazd i miejsce na nocleg, oczywiście szukamy informacji o tym, co w danym mieście czy regionie warto zobaczyć. Ale zazwyczaj nie trzymamy się sztywno planu. Czasem coś ciekawego podpowiedzą miejscowi, czasem jakąś „perełkę” znajdziemy w internecie lub przypadkiem się natkniemy na coś, co nas zachwyci. A często te znajdowane przypadkiem zamki, ruiny, pałacyki, parki i ogrody są tak piękne, że weryfikujemy nasz początkowy plan i cieszymy oko widokami. 

Do takiej formy podróży jakiś czas dojrzewałam. Po raz pierwszy ruszyliśmy w drogę poza Polskę, kiedy nasze najmłodsze dziecko miało niespełna dwa lata. Nie powiem, był to wysiłek, ale daliśmy radę i dojechaliśmy do La Salette. I przekonaliśmy się, że można, że dla dzieci to także atrakcja, że im się podoba takie szaleństwo. Jasne, nie raz narzekały na długą drogę, nie raz się pokłóciły ze sobą albo z nami, bo zbyt długie zamknięcie nawet w dużym samochodzie bywa męczące i konfliktogenne, ale nikogo to na dłuższą metę nie zrażało. I zaraz po powrocie zaczynaliśmy planować kolejną wyprawę. 

Bo jest w tym czasie wakacyjnych wyjazdów coś niesamowitego. To czas, żeby pobyć razem, pogadać, wysłuchać się, zatrzymać. Nie ma codziennej rutyny, można dać na luz i cieszyć się chwilą. I nie jest mi do tego potrzebny ekskluzywny hotel z uginającymi się od jedzenia stołami i błękitną wodą w basenie. Żeby docenić to, co mam, wystarczy mi nawet przydrożny parking z pięknym widokiem (a czasem i bez), kawa ze stacji benzynowej i świadomość, że jesteśmy razem. Bo smakować wspólne chwile można także i w takich miejscach. A dla dzieci to też czas budowania siebie i swoich wspomnień. Jestem przekonana, że jeszcze długo będą pamiętać, że ich mama z roztargnienia zostawiła otwarte drzwi gdzieś w słoweńskich górach czy pomyliła miasta, sprawdzając prognozę pogody. I zamiast sprawdzić, jaka będzie w czeskim Pilznie, sprawdziła, jaka będzie… w tym polskim. A różniła się diametralnie, co odczuliśmy na własnej skórze, bo trochę zmarzliśmy i zmokliśmy. Za to śmiechu było co niemiara. I o to w wakacyjnych wyjazdach przecież chodzi. Grunt to dobra zabawa.