Wdzięczność za zapaloną fajkę...

Skoro spotykamy się w dziale „Mężczyzna”, dobrze jest, aby przynajmniej od czasu do czasu teksty tu publikowane były krótkie i esencjonalne. Takie jak często jest z naszą komunikacją. Prosty komunikat, informacja. I wniosek. Dziś właśnie o takiej historii. Do której nie trzeba już nic od siebie dodawać. Zupełnie nic.

Piękno naszego świata polega m.in. także na tym, że w nawet najbardziej prozaicznej sytuacji można znaleźć jakieś źródło inspiracji. Ludzie wiary mają w swoich historiach mnóstwo przykładów, gdy to Pan Bóg przemawiał do nich przez jakiś drobiazg. Przez pojedynczą osobę. Jakiś gest, słowo, spojrzenie. Przykładów można by mnożyć. Historia zdawałoby się, że zupełnie przypadkowa – rozmowa w autobusie czy scenka zaobserwowana pod sklepem – wszystko to może nagle stać się dla nas czymś zupełnie nas przemieniającym. Decydującym o naszym nawróceniu. O zrozumieniu czegoś kluczowego.

To była zwykła codzienna msza święta. O szóstej trzydzieści rano. W piątek. W okęckiej parafii w Warszawie. Część wiernych jeszcze przecierała oczy ze snu. Część nadal jakby na wpół pogrążona w nocnym letargu. I ten ksiądz. Młody, oczytany, z genialnym wyczuciem teologicznym. Lubię go słuchać. Dziś na nowo wrył mnie w ziemię. I chyba wszystkich obecnych w kościele mężczyzn również. Opowiedzianą pod koniec mszy historią. Posłuchajcie…
– W Hiszpanii jest taka przełęcz. Nazywa się Somosierra. Pewnie część z was ją kojarzy – zaczął powoli. – To tam nasze polskie oddziały szwoleżerów popisały się w 1808 roku niezwykłą szarżą, wygrywając Napoleonowi niezwykle ważną bitwę. Ciekawa jest jednak historia, która wydarzyła się w noc przed decydującym starciem…

Tym stwierdzeniem ksiądz Paweł kupił uwagę wszystkich zgromadzonych. Co się teraz wydarzy? O co mu chodzi? Czemu nie kończy jeszcze mszy?

– Otóż, podczas gdy Napoleon wygrzewał się przy swoim ognisku, podszedł doń jeden z polskich szwoleżerów, aby zapalić fajkę. Pochylił się nad ogniskiem, zapalił i w milczeniu odszedł. Wtem dopadli go francuscy sztabowcy, nakazując, by chociaż podziękował cesarzowi za możliwość skorzystania z ognia. Wtedy polski żołnierz spokojnie się zatrzymał i odrzekł, wskazując na przełęcz, gdzie jutro miała odbyć się decydująca bitwa: „Tam mu podziękuję”.

Przyznacie, że anegdota mało kościelna. Ksiądz Paweł miał tego świadomość. Po zakończeniu opisu sytuacji tylko lekko się uśmiechnął. I zakończył:
– Przyjęliście właśnie Słowo Boga, a następnie Jego Ciało. To zadatek. Jak ten ogień do fajeczki z ogniska generała. Wkrótce przyjdzie pora Mu podziękować. Za chwilkę wyjdziecie poza mury tej świątyni. Do swoich zajęć. Na miasto. Róbcie dziś wszystko, aby kiedy przyjdzie na to pora i będziecie stać przed Bogiem, móc Mu podziękować.

Wydaje się takie proste, prawda? Wdzięczność za każdy dar. Dobrze jest pójść dziś, gdziekolwiek nas poniosą nogi, i mieć to poczucie wdzięczności w sercu. Żeby w odpowiednim momencie podziękować. Jak ten żołnierz spod Somosierry. Bez patosu i zbędnych komentarzy.