Wiara...

Bóg, w swojej nieskończonej miłości, podarował nam w tym roku Rok Wiary, czas intensywnego współdziałania z Jego łaską. Każdy z nas jest wiec zaproszony nie tylko do refleksji nad otrzymanym na Chrzcie św. darze wiary, ale także do jego intensywnego rozwijania.

Wszyscy mamy jakąś swoją własną definicję wiary wynikającą z życiowego doświadczenia. Dzisiaj jest jednak wiele zamieszania w tej materii, słyszymy np. – jestem wierzący(a) niepraktykujący(a). To się staje nawet bardzo modne, takie na topie. Jak można bowiem jeszcze zadawać się z tymi klechami chodząc na ich śmieszne nabożeństwa, przecież oni są pełni zgnilizny, hipokryzji a na dodatek to homoseksualiści i pedofile. I czują się rozgrzeszeni z ich braku praktyk religijnych. Jednak nie zauważają, jak zaczynają praktykować religie pogańskie. Skąd bowiem bierze się taki popyt na wróżki, jasnowidzów, horoskopy, amulety itp., itd. Trzeba też pamiętać nam, że nawet złe duchy wierzą, ale drżą (Jk 2,19).

O co chodzi wiec w tej naszej wierze? Pozostawiona samej sobie prowadzi do strachu, tak jak w przypadku w/w. złych duchów. Dlatego też, by mogła nas prowadzić do dzięcięctwa Bożego, tzn. takiego doświadczenia działania Boga Ojca w naszym życiu, że czujemy się wreszcie jak małe dzieci noszone na ramionach przez rozkochanych w nich rodziców, musi ona być zatopiona w ufności Stwórcy nieskończenie nas miłującemu. Chodzi wiec o wiarę pełną ufności.

Jak do niej dojść? Bardzo prosto. Należy pozwolić prowadzić się Jezusowi, dostosowywać naszą najzwyklejszą codzienność do Jego propozycji zawartej w Jego przykładzie życia, tak jak On je przeszedł w drodze ku Ojcu. Znajdujemy to w Piśmie św., zwłaszcza w ewangeliach, w sakramentach, nauczaniu Kościoła, naszej osobistej modlitwie.

Chciałbym teraz pokrótce opowiedzieć historie jednej chrześcijanki pochodzącej z parafii w Kamerunie, gdzie Pan dał mi być proboszczem. Historia ta ukazuje w jakimś stopniu to, co znaczy pójść za Chrystusem zawierzając mu życie i owoce tegoż zawierzenia.

Chrześcijanka ta ma na imię Virginie (Wirżini). Urodziła się w wielodzietnej rodzinie protestanckiej mieszkającej blisko parafii katolickiej, gdzie byłem duszpasterzem. Rodzice jej nie zainicjowali żadnego ze swoich dzieci w wierze chrzescijańskiej. Prawdopodobnie dlatego, że nie będąc zaangażowanymi w praktykowanie wiary, nie dostrzegali żadnego dobra z niej wypływającego.

Gdy Virginie miała około 20 lat jej rodzice zaczęli sprowadzać do domu potencjalnych kandydatów do małżeństwa dla córki. Ona wszystkich konsekwentnie odrzucała. Z drugiej strony sama również nie była bezczynna, ale tym razem jej rodzice nie akceptowali żadnego kandydata przez nią prezentowanego. Sytuacja była patowa. Aż tu nagle w wieku 24 lat coś zaczęło ja przyciągać do Kościoła katolickiego. Postanowiła uczęszczać na niedzielna Msze św. Następnie zapisała się na katechezę przygotowującą do Chrztu św. W wieku 26 zostaje ochrzczona i przyjmuje Jezusa w Eucharystii do swojego serca, który staje się centrum jej życia. W roku następnym przyjmuje sakrament bierzmowania i tak oto jest gotowa na życie i świadczenie o Jezusie, jedynym Zbawicielu.

Lata jednak płyną a ona, pomimo, że ma prace nauczyciela w szkole podstawowej, ciągle nie decyduje się na zamążpójście. Virginie spotyka się z naciskami ze wszystkich stron – rodziny, znajomych a nawet pobożnych parafian, zatroskanych o jej sytuację. Trzeba tu powiedzieć, że samotna kobieta w Kamerunie jest w pogardzie i wydawana na pośmiewisko. Ona jednak nie ugina się pod żadnym naciskiem. Jaki jest tegoż powód? Otóż zdecydowała w swoim sercu, że wyjdzie tylko za kogoś, kto będzie dla niej darem od Boga i zapewni jej nieustanny wzrost w więzi z Jezusem.

Czekała tak do 33-ciego roku życia, kiedy to spotkała mężczyznę, także nauczyciela o imieninach bardzo znamiennych Emmanuel Christ, katolika zaangażowanego w swoja wiarę i zdecydowała za niego wyjść. Gdy przygotowania do ślubu doszły do ostatniej fazy, rodzina jej narzeczonego zażądała, by poszedł jeszcze do jasnowidza mającego potwierdzić słuszność wyboru Virginie na małżonkę. Presja na niego była tak silna, że już prawie podjął decyzje uczynienia tego. Wówczas Virginie gwałtownie się sprzeciwiła mówiąc mu, że albo wybiera czarownika albo ją, bo ona już Komuś zawierzyła. Chłopak był miedzy młotem a kowadłem. Tu znowu dodaje, że zdanie rodziny ma ogromne znaczenie w życiu pojedynczych jednostek w kameruńskiej społeczności. Trzeba być niezmiernie silnym, by podejmować decyzje w sprzeczności z rodziną. Emmanuel stając w obliczu konieczności jasnego opowiedzenia się wybiera miłość do narzeczonej. Odrzuca naciski rodziny i również zawierza swoje życie jeszcze bardziej Temu, którego imię nosi. Przychodzi wreszcie upragniony ślub. Ostatecznie wszyscy są bardzo szczesliwi. Państwo młodzi zamieszkują u rodziców męża. Ich życie toczy się pogodnie, pośród normalnych zajęć życiowych ze swymi radościami i smutkami.

Pojawia się jednak problem. Mija już rok od godów weselnych, a tu nie ma żadnego potomka. Od nowa naciski na młodych, by coś z tym zrobili. Znowu trzeba dodać, że bezdzietność w Kamerunie to jedna z największych tragedii i hańb. Młodzi zaczynają więc leczenie medyczne, by moc się doczekać upragnionego dziecka. Efekty jednak nie przychodzą. W akcję wkracza rodzina, domagając się od młodych małżonków podjęcia zdecydowanych kroków, tzn. szukania tradycyjnych sposobów rozwiązywania takiego problemu – pogańskie rytuały mające pomóc w poczęciu dziecka, przyjmowanie jakichś czarodziejskich eliksirów, interwencje czarowników. Na tym etapie byli także pewni wierni z mojej byłej misji, uznający się za bardzo zaangażowanych w życie parafii, którzy również popychali Virginie do podjęcia takich działań, nawet proponując pomoc w doprowadzeniu jej do bardzo skutecznych szamanów.

Jakżeż bolało serce Virginie w tych momentach. Wydawało się, że wszystkie drogi przed nią się zamknęły. Nawet Niebo jakoś się zatrzymało się na przerażającym dla niej milczeniu. Ona jednak razem ze swym mężem podjęli jasną decyzje zawierzenia po raz kolejny ich życia Jezusowi. Było to bardzo trudne doświadczenie, ponieważ dni, tygodnie, miesiące stawały się coraz bardziej nie do zniesienia. Nie było spotkania, w którym ktoś nie robiłby aluzji do ich sytuacji, proponując swoje rozwiązania.

Na szczęście dla Virginie, została ona skierowana do pracy do innego miasta i wyjeżdżając zostawiła lwią cześć noszonego ciężaru. Jednak i sama wiara zaczynała jej ciążyć. Dodatkowo miejscowość, gdzie była jej nowa placówka należy do społeczności mułzumańskiej. Tamtejsi mężczyźni widząc piękną, młodą kobietę, sprzysięgli się, że ją doprowadzą do cudzołóstwa. Był to dla niej bój na śmierć i życie o zachowanie małżeńskiej wierności. Prosiła mnie o modlitwy w obronie przed mocami szatańskimi. Wytrwała, czysta i nieskazitelna, dla Jezusa i swojego małżonka. W tej ciężkiej próbie nieustannie zanosiła modlitwy do Boga o dar potomstwa, chociaż nie było widać rezultatu. Akty zawierzenia się mnożyły. I wreszcie trzy lata od ślubu pod jej sercem poczęło się nowe życie. Ileż było szczęścia najpierw samych małżonków a później rodziny i wszystkich innych wokół, także i mojej.

Gdy opuszczałem Kamerun w sierpniu ubiegłego roku, ta dzielna kobieta, już bardzo szczęśliwa matka pięknego chłopczyka, przyszła na pożegnanie dziękując mi za wszelką pomoc i raz jeszcze zaświadczyć o cudowności życia z Jezusem, w Jezusie i dla Jezusa. Z mojej strony nie mogłem nie wyrazić mojej wdzięczności za jej cudowne świadectwo, tak żywe, jak żywy jest sam Jezus.
Czyż Virginie nie zachęca nas do pójścia, tak jak ona, w ślady Jezusa z wiarą pełną ufności? Kiedy będziecie się modlić o wzrost waszej wiary, pamiętajcie o rodzinie Virginie. Niech wzrasta nieustannie w łasce  u Pana i u ludzi. Takie żywe świadectwo działającego Chrystusa jest bardzo potrzebne w kameruńskim Kościele, to najlepsza reklama Ewangelii.

Fot. sxc.hu