Wiara, mądrość i dyskrecja

Ania i Artur pojechali na pielgrzymkę do Rzymu, aby się pożegnać. Śmiertelnie chora kobieta wiedziała, że to już ostatnie miesiące, aby to uczynić. Podczas wyjazdu nikt z uczestników pielgrzymki nie miał pojęcia o całej sytuacji. Dziś z kolei, gdy powoli staje się jasne, co się wydarzyło, podziwiamy ich mądrość i wiarę.

Gdy Artur i Ania pojawiali się na wspólnej obiadokolacji, od razu na stołówce zaczynała panować jakby inna atmosfera. Jaśniejsza. Jakaś lepsza. Spokojniejsza. Gdziekolwiek się pojawiali, tam wprowadzali trudno definiowalny pokój. Jakąś jasność. Dobro.

Lubiłem z nimi przebywać. Nie musiałem nawet koniecznie z nimi rozmawiać – o co zresztą na tego typu wyjazdach z udziałem kilkudziesięciu osób wcale nie jest tak łatwo – wystarczyło, że byli gdzieś w pobliżu. Czy to, gdy jechaliśmy wynajętym busem, czy to, gdy razem udawaliśmy się na pielgrzymkową Mszę, czy gdy niespiesznym tempem zwiedzaliśmy Rzym. Zawsze byli gdzieś tam z tyłu. I zawsze uśmiechnięci. I pełni gotowości, aby służyć. Dobrym słowem, pomocą, przykładem.

Ania odeszła od nas kilka dni temu. Osierociła czwórkę dzieci. Szok, niedowierzanie, ból… Przecież to niesprawiedliwe. Przecież to niemożliwe. Siłą rzeczy od razu pojawiły się w głowie wątpliwości co do naszego niedawnego wyjazdu do Wiecznego Miasta. Przecież tam nic nie wskazywało, aby z Anią było cokolwiek nie tak. Uśmiechnięta, radosna, pełna pokoju. Przychodziła z Arturem na nasze wieczorne rozmowy, gdy w przerwach przyśpiewywaliśmy sobie do dźwięków ukulele. Śmiała się z nami, rozmawiała, towarzyszyła. Nikt nic nie wiedział. Poza Arturem.

Dziś wiem, że Ania była już wtedy po kolejnej diagnozie. Okazało się, że zwalczony jakiś czas temu rak ponownie wrócił. Tym razem czyniąc w organizmie Ani nieodwracalne już zmiany. Lekarze sugerowali, że robią, co w ich mocy, ale… No właśnie. Ale…

Dopiero teraz po pogrzebie dowiedziałem się, że już wtedy na naszym wspólnotowym wyjeździe do Rzymu Ania i Artur doskonale o wszystkim wiedzieli. To miał być ich pożegnalny wyjazd. To miał być ich wyjazd. Taki, do którego Artur będzie mógł potem wracać wspomnieniami. Kiedy jeszcze wciąż byli razem. Gdy nadal mogli wspólnie chodzić na Msze, zwiedzać malownicze zaułki Wiecznego Miasta, być razem.

Próbowałem sobie po tych trzech zaledwie miesiącach, które minęły od naszego wyjazdu, przypomnieć tamten czas. Czy były jakiekolwiek symptomy, przejawy tego, że to małżeństwo przeżywa dramatyczną trudność. Że właśnie się żegna. I nic podobnego nie potrafiłem sobie przypomnieć. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak potężną i głęboką wiarę pokazali mi Ania z Arturem. Pokazali nam wszystkim.

Oni wierzyli, że to będzie tylko przejście. Że wszystko to musi się wydarzyć. Że Bóg ich ocali. Że dramatyzowanie i szerzenie wokół siebie smutku i przygnębienia na nic się nie zda. Nikomu z pozostałych uczestników nic nie powiedzieli. Pewnie właśnie także dlatego. Zastanawiałem się ostatnio, co by było, gdybym wtedy wiedział, że to jest ich pożegnalny wyjazd. Jak bym się wobec nich zachowywał? Czy byłbym tak samo naturalny? Czy siłą rzeczy nie zacząłbym traktować ich jakoś inaczej?

Ich wiara pokazała zaś, że tamten czas był tak samo ważny. Niezależnie od tego, że miał być ich czasem pożegnalnym. Jednakowoż spędzanym tak jak każdy inny. Z Bogiem i ludźmi. Według chrześcijańskiej sentencji, że w naszym życiu ważne są jedynie dwa momenty: ten przeżywany teraz oraz moment samej śmierci. Małżeństwo Ani i Artura pokazało mi, jak namacalnie i dosłownie można traktować tę mądrość. Sprawili nam wszystkim prawdziwe rekolekcje.

Mądrość i wiara Ani – Ani, o której ksiądz podczas Mszy powiedział do jej dzieci i męża, że żyje – okazała się bezcenna.

---
Imiona Bohaterów zostały celowo zmienione.