Wielki Czwartek Wiary

Czym byłoby życie bez wiary. I to nawet nie tej metafizycznej, religijnej, wynikającej z chrztu, dogmatów Kościoła i łaski, ale tej zwyczajnej, ludzkiej wiary w siebie, w innych, w to, że nasze zamiary i starania zakończą się powodzeniem. Takiej racjonalnej wiary, opartej o sprawdzalne, empiryczne dowody nikt z nas się nie wstydzi, jest to przecież coś zupełnie naturalnego i normalnego.

Kiedy myślę o Wielkim Czwartku i o tym, co wydarzyło się wówczas w Wieczerniku, kiedy Jezus łamał chleb i podawał dalej wraz z winem, mówiąc, że to Jego ciało i krew, mam wrażenie, że dla tej dwunastki obok niego był to wówczas sprawdzian wiary, ale również świadomość udziału w niezwykłym misterium, którego wyniku nie mogli przecież jeszcze znać, choć Jezus przygotowywał ich na to, co miało nastąpić. Oni jeszcze wtedy nie dopuszczali do siebie tego, że to jest właśnie ostatnia wieczerza, że dzieją się podczas niej rzeczy, które zmienią historię świata, które na nowo zdefiniują pojęcia takie jak ofiara, miłość, ale również i zdrada.

Wielki Czwartek to dzień, w którym pamiętamy o ustanowieniu Eucharystii, uczty dziękczynnej, bezkrwawej ofiary, podczas której składa się Ciało i Krew Chrystusa, na wzór tej ostatniej wieczerzy w Jerozolimie przed niespełna dwoma mileniami. To właśnie te kilkanaście osób, które uczestniczyło w tym wydarzeniu, miało stać się fundamentem nowego porządku, nowej religii, która rozprzestrzeniła się po świecie w tempie dotąd niespotykanym i na skalę przekraczającą wszelkie wyobrażenia. Ta grupa doprowadziła do przełomu kulturowego i cywilizacyjnego, choć przecież nie mogła się spodziewać, że tak właśnie nastąpi. Oni wierzyli w Niego, w Chrystusa, choć jeszcze nie wiedzieli, co wydarzy się w kolejnych dniach, kiedy to egzamin z tej wiary zdał tylko jeden z nich, najmłodszy, który pozostał do końca.

Kiedy myślę o tym dniu w kontekście wiary współczesnego człowieka, mam wrażenie, że rzeczywistość kościelna, religijna nam tak bardzo spowszedniała, jest czymś tak naturalnym, że rokrocznie obchodzimy Triduum, że często zapominamy o tym, co stanowi esencję tego czasu. Ale myślę, że nie ma co się tym załamywać i utyskiwać za mocno. Oni dwa tysiące lat temu w Jerozolimie też mieli swoją codzienność, też żyli w pewnym kontekście, też się bali, też nie rozumieli i też nie byli jeszcze wtedy bohaterami wiary – przynajmniej nie wszyscy. Fascynuje mnie to, że przy tej samej wiedzy, tym samym otoczeniu możliwe było spektrum wyboru od Judasza przez Piotra aż do Jana. Przecież wszyscy wiedzieli to samo. To również dowód na to, jak różnie przeżywamy rzeczywistość, jak odmiennie ją definiujemy i jak różne wnioski wyciągamy, ale również na to, że zawsze jest droga odwrotu i refleksji, z której można skorzystać, jak w przypadku Piotra, ale też poddania się i beznadziei, jak w przypadku Judasza.

Wielki Czwartek to również czas ustanowienia sakramentu kapłaństwa, święceń, których – jak wierzymy – dostąpili apostołowie przy ostatniej wieczerzy. A skoro wśród nich był Judasz, to dowód na to, że kapłaństwo nie jest cudowną receptą na bezgrzeszność i tarczą przeciwko zwiedzeniu, ale jeszcze większym brzemieniem i odpowiedzialnością, z którą każdego dnia należy się mierzyć. Bez wiary będzie to niezwykle trudne, bo ciężko jest poświęcić się czemuś, w co się nie wierzy.

Ten dzień jest zatem, moim zdaniem, kluczem do wiary, bo jeszcze nie było śmierci krzyżowej, nie było zmartwychwstania, ale była już obietnica – jeszcze wtedy bez pokrycia, w ludzkim rozumieniu. Stąd też wiara, jako łaska, może na nas spłynąć i może w nas pracować, ale również wiara to coś, czego powinniśmy szukać, jeśli chcemy się rozwijać, iść naprzód. Łaska buduje na naturze, więc warto przygotować jej grunt otwartym umysłem, sercem zwróconym ku dobru i miłosierdziem wobec tych, którzy stają na naszej drodze. To jest przesłanie Wielkiego Czwartku dla mnie, przesłanie odsłanianej tajemnicy i zachęta do wiary i zaufania Bogu.