Woda i ogień
Uwielbiam obserwować swoje dzieci. Codziennie nie mogę wyjść z podziwu nad cudem życia, stworzenia, nad tym, ile w nich widzę swoich cech, męża, a czasem dziadków. A mimo wszystko każde z nich jest inne, odrębne, niezależne od naszego podejścia do życia, wartości. I to ostatnie chyba jest najtrudniejsze dla rodziców, ponieważ mamy świadomość, że kiedyś one same będą o sobie stanowiły. I wszystkie nasze starania też ku temu przecież dążą, by dać światu świadomych, niezależnych ludzi.
Zanim jednak to nastąpi, dzieci muszą nauczyć się żyć, współgrać w tej najmniejszej grupie, jaką jest dom rodzinny. Pomimo licznych podobieństw nasze dzieci są trochę jak dwa przeciwległe bieguny. Kiedy córeczka skończyła roczek, zaczął się dla nas nowy rozdział rodzicielstwa pt.: Woda i ogień. Był to czas, kiedy charaktery naszych dzieci zaczęły się ścierać. Nastąpiła próba sił. My w tej grze odegraliśmy kluczową rolę, ponieważ nasza uwaga była niejako nagrodą w pojedynku różnych temperamentów. Czy da się pogodzić te odmienności? Co zrobić, by nie zabić w dziecku jego indywidualności?
Ta odmienność cech i podejść do różnych sytuacji jeszcze bardziej nas uwrażliwia na to, by pozwolić dzieciom być sobą, by towarzyszyć im w drodze do poznania siebie, swoich różnych emocji. Nie tłumić, nie zmieniać na siłę, dać każdemu z osobna przestrzeń wolności. W wieku, w jakim są nasze dzieci (cztery lata i roczek), trudno mówić o braku chęci do współpracy. Dzieci są jeszcze na tyle niedojrzałe, że bardzo potrzebują wsparcia, towarzystwa. Tak naprawdę to początek ich socjalizacji. Od tego też zależy, jak będą podchodzić do nowych rzeczy, czy od razu się nie zrażą, a może wręcz przeciwnie, będą szukać wyzwań i im sprostają; czy znajdą wspólny język. Będą poszukiwać tak ważnej dla każdego człowieka akceptacji.
Nasze dzieci od samego początku różniły się temperamentem. Synek był dzieckiem, które potrzebowało bardzo dużo uwagi, wrażliwości, dotyku. Dla młodych rodziców było to dość trudne, ponieważ sami musieliśmy się wiele nauczyć, by podołać potrzebom naszego dziecka. Tym bardziej, kiedy sami różniliśmy się charakterami, doświadczeniami. Do dzisiaj syn jest dzieckiem raczej introwertycznym, mocno wrażliwym, zdystansowanym, raczej o spokojnym usposobieniu, choć szybko się denerwuje. Jest bardzo ciekawy, mocno angażuje się w swoje zainteresowania. Bardzo wyraźnie zaznacza swoje zdanie, broni go, jest dość nieuległy w tym i nie jest łatwo mu przyjąć inne stanowisko, musi sam się do wszystkiego przekonać. Myślę, że jako jedynak miał trudniej, ponieważ to on musiał niejako przystosować się do nowej sytuacji, kiedy na świat przyszła jego siostra. Córka z kolei po narodzinach była dzieckiem, które tak mocno nie absorbowało. Kiedy została nakarmiona, szybko udawała się do krainy snów, co było dla mnie nowością. Miała drzemki, jadła, nie ulewało się jej, spała w swoim łóżeczku, była bardzo pogodna, rzadko płakała. Myślę, że palec Boży to sprawił, by dać nam czas, a przede wszystkim naszemu synkowi, oswoić się z nową sytuacją. Z czasem nasza córka okazała się dzieckiem bardzo żywym, wszędzie było jej pełno. Również jest dość nieustępliwa.
Co mnie najbardziej fascynuje, to ich wzajemna miłość i przywiązanie. Uwielbiają się ze sobą bawić, przytulać. Oczywiście pojawiają się pierwsze konflikty, kłótnie o zabawki. Są o siebie zazdrośni. Co ciekawe, synek dość szybko wszedł w rolę starszego brata. Wszem wobec podkreśla, że to jego siostra, broni jej, nawet nam nie pozwala złościć się, kiedy coś nabroi. Tłumaczy nam, że przecież jest jeszcze mała i nie wszystko rozumie. Najtrudniej jednak jest, kiedy kładziemy dzieci spać, jedno i drugie bardzo wtedy potrzebuje mamy do uśpienia. Zazwyczaj kładziemy dzieci razem, o tej samej porze, wszystkie rytuały wieczorne wykonujemy wspólnie. Są jednak momenty, kiedy trudno jest robić wszystko razem. Pomimo zbliżonego wieku każde z naszych dzieci ma inne potrzeby. Córka chce się przytulać, tańczyć, bawić. Syn z kolei potrzebuje już rozmowy. Bardzo podkreśla to, że jest już duży, że nie jest maluchem i nie chce wszystkiego robić z siostrą.
To prawda, trzeba pamiętać bardzo o tym, by dać dzieciom tyle samo uwagi. Dzieci szybko umieją na swój własny sposób rozliczyć nas z danego im czasu. Kiedy czują niedosyt, dają nam znać niekiedy złością czy płaczem. Trzeba dobrze organizować dzieciom czas razem, by wiedziały, że są częścią wspólnoty, rodziny. Jednak trzeba też pomyśleć o czasie tylko dla każdego z osobna, a także z samą mamą i z samym tatą. Ponadto należy pamiętać, by nie porównywać dzieci, nawet w takich prozaicznych sytuacjach jak jedzenie: „Zobacz Jasiu, Melcia już zjadła”. Zawsze, kiedy w pośpiechu czy w swoim zniecierpliwieniu mam ochotę tak powiedzieć, szybko gryzę się w język. Nikt nie lubi być porównywany, to powoduje zniechęcenie, a przede wszystkim mocno odbija się na pewności siebie dziecka. Co ważne, nie należy hołubić jednego dziecka wobec drugiego. W ten sposób tylko pogłębiamy ich niepewność, niezdrową rywalizację, a przecież chcemy, by rodzeństwo się kochało, wzajemnie się wspierało. Dobrze dać też przestrzeń starszemu rodzeństwu, nie mówić: „Jesteś starszy, ustąp”, bo młodsze dzieci zaczną to wykorzystywać. I na odwrót, nie umniejszać zasług, sukcesów młodszego rodzeństwa. Każde z naszych dzieci ma swoje zabawki, swoje tajemnice i musimy to uszanować, kiedy nie ma ochoty w danej chwili się tym podzielić. Rodzeństwo powinno szanować nie tylko granice swoje, ale również brata czy siostry.
Jak wcześniej wspomniałam, trudno u tak małych dzieci wysnuć już wnioski o godzeniu tak różnych osobowości. Myślę, że dopiero u nastolatków rodzice mają pole do popisu. Nastolatki głośno i wyraźnie zaznaczają swoje „ja”. Dzieci w tym wieku więcej potrzebują zrozumienia, prywatności, poszanowania inności jednego i drugiego. Niemniej jednak od małego dzieciom należy się szacunek dla ich odrębności. Jestem przekonana, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Jeżeli będziemy wzmacniać ich samoakceptację, poświęcać więcej czasu na ich indywidualny rozwój, współpraca między rodzeństwem, nawet w okresie nastoletnim, dorosłym będzie lepsza. Mnie jako mamie bardzo zależy, aby nasze dwa bieguny się spotykały, by były dla siebie oparciem. Dookoła widzę, jak często relacje rodzeństwa wraz z założeniem swoich własnych rodzin uległy rozluźnieniu. Trudno zrozumieć taką obojętność. Z pewnością wiele rzeczy na to wpływa. Pamiętajmy, że nasze dzieci nie mają wpływu na to, z kim będą dzielić życie w rodzeństwie, dostają rodzeństwo niejako w pakiecie rodzinnym. Nie mogą sami, według własnych upodobań, zainteresowań wybrać siostry lub brata tak jak przyjaciół czy kiedyś żony/męża.
My, rodzice, musimy z każdym kolejnym dzieckiem uczyć się co rusz to nowych umiejętności. Pewne rzeczy są powtarzalne, jednak wielu rzeczy nie da się wykonać wobec każdego dziecka. Myślę, że da się tego nauczyć, ale potrzeba nam zaakceptować to, że mamy swoje ograniczenia – indywidualność każdego dziecka. A przede wszystkim, że my jako mama i tata też się zmieniamy w tej roli. Nie jesteśmy tymi samymi rodzicami, mając jedno dziecko, a także nie jesteśmy tacy sami, mając drugie i kolejne. To, co kiedyś się sprawdzało, przy kolejnym dziecku już jest nieprzydatne. My rozwijamy się razem ze swoimi dziećmi, a nawet obok nich. Z niecierpliwością jednak czekam na rozwój sytuacji.