Wybrał to, co najprostsze
Zbliża się beatyfikacja Zofii Czeskiej i Łucji Szewczyk. W związku z tym zostały zatwierdzone cuda za wstawiennictwem tych kandydatek na ołtarze. Komu są potrzebne te cuda? Panu Bogu czy nam?
Beatyfikacja to ostatecznie wydarzenie w historii zbawienia, a jej najważniejszym „sprawcą” jest Pan Bóg. To On pokazuje, kto i kiedy ma być wyniesiony na ołtarze, my tylko musimy się otworzyć na ten znak. Kult Jadwigi istniał już od momentu jej śmierci, a kanonizacja odbyła się dopiero pod koniec XX wieku. Człowiek wierzący uzna, że Pan Bóg chciał tej kanonizacji teraz, ponieważ to my potrzebowaliśmy tego znaku w osobie Jadwigi, a nie ludzie XV wieku. Mamy teraz Zofię Czeską – kobietę, która znała jeszcze Piotra Skargę! Ona mogłaby być beatyfikowana znacznie wcześniej, jednak to Bóg wybiera czas, by dana osoba znowu została ukazana. Jednym ze znaków jest cud, który nie zależy od nas, a drugim kult danej osoby – gdy nie ma kultu, to nikomu przez myśl nie przejdzie jakiś proces.
Był Ksiądz Biskup członkiem komisji historycznych przy procesach beatyfikacyjnych. Skąd w ogóle wzięły się takie procesy?
W skrócie można to ująć tak: na samym początku, zanim jeszcze kwestia procesów została usystematyzowana, wszystko dokonywało się „oddolnie” – poszczególni biskupi wynosili na ołtarze ludzi otaczanych lokalnym kultem. W tym kulcie cud odgrywał zawsze ważną rolę. Dopiero od XIII wieku zaczęto przeprowadzać procesy, które dotyczyły heroiczności cnót. Nie tylko cud się liczył, ale także postawa kandydata i całe jego życie. Cud oczywiście zostawiono, jako ten argument „z góry”, natomiast ważne było też rozeznanie postawy człowieka. To było takie wezwanie: „Opiszcie nam, kim ten człowiek był”.
Jak się taki cud zatwierdza?
W pierwszej kolejności powstaje jego opis z punktu widzenia medycznego, ponieważ cuda zazwyczaj dotyczą tej sfery. Konieczne jest wyjaśnienie lekarzy i ukazanie zasadniczej zmiany. To uzdrowienie musi być trwałe. Następnie dokumentacja ta zostaje przekazana kardynałom do analizy teologicznej. To właśnie oni przypatrują się danemu wydarzeniu w świetle wiary. To jest taki paradoks, bo żeby dane wydarzenie odczytać jako cud, trzeba mieć wiarę, w przeciwnym razie człowiek wzrusza ramionami i mówi: „No nie wiem, stało się po prostu”. Trzeba zobaczyć za tym cudem Pana Boga. Natomiast kanonizacja jest znakiem dla całego Kościoła i elementem jego nieomylnego nauczania. Tego aktu nie podaje się w wątpliwość.
A jeśli przeciętnemu Kowalskiemu taki cud nie mieści się w głowie?
Nawet jeśli cud zostanie zatwierdzony przez Kościół, to chrześcijanin nie ma obowiązku w niego wierzyć. Winien natomiast zawierzyć papieskiej decyzji dotyczącej samej kanonizacji, bo ta wchodzi w zakres uroczystego nauczania następcy św. Piotra. Rzecz nie dotyczy jedynie kultu świętych. Chrześcijanin ma np. wierzyć w ten cud, jakim jest sama Eucharystia, czyli w realną obecność Jezusa pod postaciami chleba i wina. To jest chrześcijaństwo, to jest nasza wiara. Nie jest natomiast zobowiązany do wiary w tzw. cuda eucharystyczne, które z reguły mają miejsce tam, gdzie wiara w Eucharystię słabnie. Różne są motywy. Te cuda często dotyczą konkretnej grupy ludzi, są dla nich znakiem. Często także budzą wiarę. Na przykład za tym, że pojawiła się w Kościele uroczystość Bożego Ciała, stoi m.in. cud eucharystyczny z 1263 roku. Ta uroczystość jest niewątpliwie ważna w życiu Kościoła i rok w rok prowadzi ludzi do wiary i ją pogłębia, niezależnie od tego, że u jej początku stał cud i duchowość bardzo konkretnych ludzi. Na tym przykładzie widać, że taki cud to czasem kamyk, który uruchamia lawinę.
W historii Kościoła odnotowano wiele cudów eucharystycznych. Tak naprawdę – oczywiście w świetle wiary – zarówno na „zwykłej” Mszy św., jak i tam, gdzie wydarzył się cud, jest obecny ten sam Jezus.
Cud eucharystyczny to przemiana, która ma miejsce obok tego, co jest zasadniczym nurtem objawienia. Dogmat eucharystyczny mówi, że przemiana eucharystyczna polega na tym, że zmienia się substancja, a przypadłości pozostają te same. Cuda eucharystyczne pokazują natomiast, że właśnie przypadłości się zmieniają. Hostia zyskuje nagle właściwości tkanki serca, czyli zmieniają się jej zewnętrzne cechy. Pan Bóg ma prawo tak działać? No pewnie, że ma! Może mieć powody, żeby tak działać? Naturalnie! Ale to niczego nie zmienia w wierze Kościoła dotyczącej Eucharystii. Codzienna Eucharystia jest cudem nad cudami i jest ważniejsza niż wszystkie cuda eucharystyczne razem wzięte.
Pan Bóg wybrał bardzo proste znaki jako odbicie swojego działania… siedem sakramentów. Ich prostota ma to do siebie, że człowiek się do nich przyzwyczaja. Przecież rozgrzeszenie też jest cudem, większym niż uzdrowienie. Tak mówi Chrystus w Ewangelii, kiedy uzdrawia paralityka. Co więcej, ludzie, którzy są tego świadkami, mówią: „Nigdy nie widzieliśmy czegoś takiego”. I to nie dotyczy tego, że Chrystus postawił chorego na nogi. Takie rzeczy to oni już znali. Nie postrzegali jednak tego nigdy jako znaku odpuszczenia grzechów. Kto traktuje dzisiaj odpuszczenie grzechów jako cudowne wydarzenie w swoim życiu? Ani ten, kto spowiada się raz do roku, ani ten, kto spowiada się raz na miesiąc. Pokusa jest w obu tych przypadkach. Każdy z tych cudów, zarówno Eucharystia, jak i sakrament pokuty, mogą spowszednieć.
W człowieku jest taka skłonność, że wymaga od Boga, by Ten objawiał się w sposób nadzwyczajny. Przez to istnieje niebezpieczeństwo, że się trochę rozminiemy z Panem Bogiem. Jezus przecież powiedział, że żaden znak nie będzie nam dany oprócz znaku Jonasza.
Czy istnieje sposób na zmianę naszego myślenia o Eucharystii, by nam nie spowszedniała?
Jest nim wchodzenie w głąb. Pokusa chodzenia wszerz będzie polegać na poszukiwaniu wciąż nowych doznań i doświadczeń, także w dziedzinie religijnej. Rozwój polega na tym, by wejść w głąb tego, co najważniejsze. Trzeba głębiej poznawać to, co jest nam już dane, czyli Eucharystię, a nie wymagać od Boga, by dał nam kolejne trzy cuda.
Eucharystia to najprostszy z możliwych znaków. Chleb i wino. Zastanawiałem się nieraz, dlaczego Chrystus wybiera tak proste znaki, które nie odpowiadają Jego godności. To przecież zwyczajny kawałek chleba. I wtedy pojawia się pytanie: A jaki znak ludzki odpowiadałby Jego godności? Żaden. Pewnie dlatego Jezus wybrał to, co najprostsze.
fot. ks. R. Warenda SCJ