Wydany w ręce ludzi
Niedziela, XXV Tydzień Zwykły, rok B, Mk 9,30-37
Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: «Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie». Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: «O czym to rozprawialiście w drodze?» Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: «Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich». Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: «Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał».
Lew Tołstoj w jednej ze swoich książek przedstawia krótką historię carskiego oficera schwytanego przez grupę chłopów w czasie rewolucji bolszewickiej. Mimo że oficer oznajmił, że nie darzy sympatią cara, tłum postanowił wykonać na nim wyrok śmierci przez powieszenie. Na miejsce kaźni oficer szedł z godnością, będąc ponad lękiem przed śmiercią i nienawiścią wobec wulgarnego tłumu. Aż tu nagle dał się słyszeć głos: „Tatusiu, tatusiu” – wołał sześcioletni chłopiec, który z determinacją przedzierał się przez tłum, chcąc być jak najbliżej skazańca. „Tatusiu! Co oni chcą z tobą zrobić? Zaczekaj na mnie, chcę być z tobą”. Ktoś z tłumu krzyknął: „Chłopcze, idź do domu, wracaj do swojej matki”. Skazany oficer, słysząc to, odpowiedział: „On nie ma matki”. Ostatecznie mały chłopiec dotarł do swego ojca i mocno uchwycił jego związane ręce. Niewzruszony tłum wołał: „Zabić go. Powiesić go. Zastrzelić łajdaka”. Przerażony chłopiec pytał ojca: „Tatusiu, co oni zamierzają zrobić z tobą?”. „Słuchaj, chciałbym, abyś coś dla mnie zrobił” – mówi ojciec – „Znasz naszą sąsiadkę Katarzynę. Idź teraz do jej domu, ja także wkrótce tam się zjawię”. Lecz chłopiec nie chciał opuścić ojca. „Oni zamierzają cię zabić” – mówił przez łzy. „O nie, to jest tylko taka gra. Oni tylko udają” – odpowiedział oficer. Następnie delikatnie odsunął syna i cicho powiedział do przywódcy tłumu: „Zabij mnie, kiedy chcesz i jak chcesz, ale nie czyń tego w obecności mojego dziecka. Rozwiąż mi ręce i trzymaj je w swoich. Pokaż mojemu dziecku, że jesteśmy przyjaciółmi, że nie planujesz mnie skrzywdzić. Po tym odeślij mego syna do domu. A następnie, jeśli ci sumienie na to pozwoli, zwiąż mi ręce i zabij mnie”. Przywódca tłumu przystał na tę propozycję. Więzień wziął syna na ręce i powiedział: „Teraz bądź posłuszny, idź do domu sąsiadki Katarzyny. Ja też wkrótce tam przyjdę”. Chłopiec, wpatrzony w ojca, pytał z niedowierzaniem: „Naprawdę wrócisz do domu?”. „Wrócę” – z absolutną pewnością odpowiada ojciec – „A teraz idź już do domu Katarzyny”. Chłopiec uwierzył i posłusznie dał się odprowadzić przez kobietę z tłumu. Gdy chłopiec był daleko od miejsca kaźni, wtedy skazaniec powiedział: „Jestem gotów. Teraz możesz mnie zabić”. I wtedy stało się coś niespodziewanego i niezwykłego. Duch nienawiści, zemsty, którym był opanowany tłum, zniknął. „Darujmy mu wolność” – zawołała jedna z kobiet. „Bóg niech będzie jego sędzią” – dodał ktoś inny. Więźniowi rozwiązano ręce. Uwolniony, dumny oficer, ukrył twarz w dłoniach i szlochał. Następnie biegiem opuścił tłum, aby dotrzymać obietnicy danej małemu chłopcu.
Siostry i Bracia, ta historia jest dobrym komentarzem do wszystkich trzech dzisiejszych czytań – począwszy od pierwszego czytania ze słynnym zdaniem: zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny; dalej List św. Jakuba: Gdzie zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek; a skończywszy na Ewangelii: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie. I Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: „Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał”.
Jako ludzie tak łatwo dajemy się sprowokować. Ktoś coś o kimś krytycznego powiedział, nawet jeśli sami nigdy w życiu tej osoby nie widzieliśmy, to wystarczy, już jej nie lubimy. Tak też działa psychologia tłumu, bo tłum jest głośny i coś chce, bo tłum potrafi zakrzyczeć swoimi żądaniami. Dlaczego zrobić zasadzkę na sprawiedliwego? Bo jest arogancki? Nie. Bo jest przestępcą? Nie. Bo kłamie? Nie. Słyszeliśmy w pierwszym czytaniu: bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszemu działaniu, zarzuca nam przekraczanie Prawa, wypomina nam przekraczanie naszych zasad karności.
To jest ta nasza ludzka przewrotność. Zamiast się cieszyć, że mamy kogoś, kto wskazuje nam drogę, kto pomaga nam naprawić błędy, to lepiej się go pozbyć, a dalej będziemy sobie żyli po swojemu. To nam wszystkim zagraża.
Zobaczcie, w Ewangelii jest bardzo ważne zdanie, które czasem zupełnie nam ucieka: oni bali się Go zapytać. To oczywiście w kontekście słów Jezusa o męce i śmierci. Ale dlaczego się bali zapytać? Bo oni już wszystko sobie poukładali po swojemu. Pomyśleli już o swoich awansach, zaszczytach, które w cieniu Jezusa osiągną, zobaczyli, że są kimś, nie są tacy najgorsi.
Kilka dni temu czekałem w kolejce do medycyny pracy. Ludzi przybywało, zajmowali kolejne krzesła. Po jakimś czasie przyszedł młody mężczyzna i zapytał siedzącą na końcu kobietę: Pani jest ostatnia? Na co ta odpowiedziała: Nie, proszę pana, na pewno są jeszcze jakieś gorsze ode mnie.
Błąd szukania przez Apostołów odpowiedzi na pytanie, kto z nich jest największy, polega na tym, że o swojej wielkości rozmawiają tylko pomiędzy sobą. W małym gronie, wśród podobnych sobie ludzi bardzo łatwo ocenić i zaszufladkować wszystkich. I jest też ogromna szansa, żeby nakarmić swoją pychę, czyli udowodnić samemu sobie, że są ode mnie gorsi. Dlatego Apostołowie boją się zapytać Jezusa o to, kto jest z nich największy.
Pan Bóg też nie ma łatwo, jak słucha, o czym my rozmawiamy ze sobą, jakie pomysły nam przychodzą do głowy. Czy też nawet to, gdzie i jak lub w czym upatrujemy swojej wielkości. Przeglądamy swoje dyplomy, swoje świadectwa, to, co udało nam się zrobić i… uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy jeszcze tacy ostatni.
Jezus wychowuje jak dobry wychowawca swoich uczniów. Może znamy taką scenę ze szkoły, gdy nauczyciel mówił do nas coś ważnego, a my tam gdzieś, między sobą rozmawialiśmy o swoich sprawach. I wtedy słyszeliśmy: To ja wam mówię takie ważne rzeczy, a wy, o czym tam rozmawiacie? Wie Jezus, o czym rozmawiali Apostołowie, dlatego im i to tłumaczy.
Dlatego warto w kontekście całej dzisiejszej liturgii słowa, a nawet i tego opowiadania z początku przypomnieć sobie słowa Jezusa: Jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.