Wykonać niewykonalne

Wyobraź sobie, że jesteś naukowcem. Sławnym teologiem. Utytułowanym profesorem. Wykładającym na międzynarodowych uczelniach. Nauczasz w Petersburgu, nauczasz w Szwajcarii. Jesteś, po ludzku patrząc, człowiekiem sukcesu. Z czasem zostajesz profesorem seminarium. I wtedy dzieje się coś, co po ludzku staje się niewytłumaczalne. Decydujesz się porzucić to wszystko dla ratowania zakonu, który… Który już praktycznie nie istnieje. Bo jak inaczej nazwać zgromadzenie, które na całym świecie posiada… jednego zakonnika? Ostatniego. Samotnego.

Tak pokrótce można streścić życie błogosławionego księdza Jerzego Matulewicza. Wyniesionego na ołtarze przez papieża Jana Pawła II. Odnowiciela wymarłego już praktycznie zakonu. Człowieka, którego liturgicznie wspomnienie będziemy obchodzić już w najbliższy piątek – 27 stycznia.

29 sierpnia 1909 roku Matulewicz złożył śluby zakonne na ręce ostatniego żyjącego marianina, ojca Wincentego Senkusa. Rok później ułożył nowe konstytucje dla zakonu. To był początek nowego życia dla założonego przez św. Ojca Stanisława Papczyńskiego zakonu. Zakonu, który w swojej historii przeżywał już triumfy i lata rozkwitu. Zakonu, na którego przyszła teraz ciężka próba. Carskie władze ogłaszają kasatę zakonu. Skazując go niejako na wymarcie.

I właśnie wtedy ks. Jerzy decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce. Spisuje nową regułę, którą wkrótce potwierdzi sam papież Pius X. Otwiera pierwszy nowicjat odnowionej wspólnoty – w Petersburgu. Wkrótce kolejny – we Fryburgu Szwajcarskim. W Chicago powstaje dom zakonny. A podczas I wojny światowej dom na Bielanach pod Warszawą. W międzyczasie ks. Jerzy Matulewicz zostaje generałem zakonu. Zakonu, który sam de facto przywrócił niedawno do życia.

Bez oglądania się na efekty

Lubię takie historie. W których ogrom pracy, jaki staje przed głównym bohaterem, jest wręcz przytłaczający. Ciężko sobie nawet wyobrazić skalę przedsięwzięcia, przed jakim stanął w 1909 roku ks. Jerzy. Ma wziąć się za zakon, który de facto istnieje już tylko na papierze. Posiadając jednego (!) zakonnika na całym świecie. Jak zacząć? Którędy iść? Jaką strategię obrać? Gdy dokoła carski wróg, który dopiero co ogłosił kasatę zgromadzenia, za którego odnawianie mamy się teraz zabrać.

Iście męskie wyzwanie. Iście męska praca. Po ludzku bezsensowna. Bo przecież ileż może zdołać zrobić jeden człowiek? Sam? Bez pomocy? Bez ludzi za sobą?

Dziś wiemy, że błogosławiony dziś kapłan nie był wówczas sam. Miał za sobą Boga. Odziany w wiarę w Niego doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli cokolwiek ma się udać, może się udać wyłącznie, jeśli Bóg sam tego będzie chciał.

Męska pokora. Męska praca. Bez oglądania się na efekty. Na przyszłą perspektywę tego, co może być w przyszłości.

Niemożliwe

Dziś Zgromadzenie Księży Marianów funkcjonuje w kilkunastu krajach całego świata. Matulewiczowi się udało. Był wierny. Wygrał. Wspominając jego imię w najbliższy piątek, warto pomyśleć o tych wszystkich wyzwaniach, przed którymi my stajemy. Gdy podobnie jak on wtedy czujemy się mali i niezdolni do przekroczenia granicy po ludzku czegoś niemożliwego.

Błogosławiony Jerzy Matulewiczu, módl się za nami.

Stefan Czerniecki
czerniecki.net