Z Ducha...

Wtorek, 2 Niedziela Wielkanocna, czyli Miłosierdzia Bożego, rok I, J 3,7-15

 W odpowiedzi rzekł do Niego Nikodem: Jakżeż to się może stać? Odpowiadając na to rzekł mu Jezus: Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, że to mówimy, co wiemy, i o tym świadczymy, cośmy widzieli, a świadectwa naszego nie przyjmujecie. Jeżeli wam mówię o tym, co jest ziemskie, a nie wierzycie, to jakżeż uwierzycie temu, co wam powiem o sprawach niebieskich? I nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił - Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.

 

              Rodzimy się... żyjemy... i ... no właśnie, czy zostaje już tylko "umieramy"?
Dla nas chrześcijan to zbyt proste - bo czy samo urodzenie się gwarantuje, że naprawdę będziemy żyli?
Pan Jezus wyraźnie mówi dziś do nas, że nie - potrzeba nam narodzić się z Ducha, jeśli chcemy widzieć swoje życie w perspektywie wieczności z Bogiem.
            W naszych polskich realiach wieczność rozpoczyna się od narodzin z wody - chrztu świętego. To pierwszy krok, za którym musi przyjść kolejny - narodziny w Duchu Świętym. To moment, w którym Jezus z idei staje się dla nas  konkretną Osobą, żyjącą, z którą mogę wejść w relację. To moment, w którym poza literą prawa widzę jego ducha, jego istotę. Dopiero wtedy będziemy mogli być świadkami, będziemy mieli odwagę, by dzielić się Tym, Kogo doświadczamy i tego, co doświadczamy. Inaczej będziemy głuchymi, pustymi naczyniami, które odbijają dźwięki zasłyszane od innych.
       Pan Jezus wspomina jeszcze o potrzebie wywyższenia Syna Człowieczego. Dlaczego właśnie w tym momencie? Bo to w Krzyżu jest źródło życia z Ducha, tam jest jego kwintensencja - życie do końca w prawdzie, służbie i miłości.

Fot. sxc.hu