Z Kijowa #14 – Wojenna codzienność i kontrasty

Drogie Siostry, Drodzy Bracia,
wczorajszy dzień był w Kijowie jednym z najspokojniejszych od początku tej wojny. Nie słyszałem ani razu wyjącej syreny, choć zaglądając do zainstalowanej w telefonie aplikacji „Cyfrowy Kijów”, dowiedziałem się, że w ciągu całego dnia były dwa alarmy przeciwlotnicze. Tylko dwa, bo wcześniej bywało ich po kilkanaście. Nie słychać też było częstych wybuchów, a jedynie od czasu do czasu coś w oddali zagrzmiało. Nic więc dziwnego, że sporo ludzi pojawiło się na ulicach. Widać atmosfera spokoju, umacniana informacjami o wycofywaniu się części wojsk okupanta z okolic Kijowa, przyniosła wszystkim odprężenie. Dodam, że te informacje pochodziły od ukraińskich wojskowych, bo deklaracjom i obietnicom Rosjan nikt już chyba tutaj nie wierzy. Nic dziwnego, po tylu kłamstwach kredyt zaufania całkowicie się wyczerpał. Niestety, kiedy wieczorem siadłem do komputera, by poczytać wiadomości, mój optymizm na rychły koniec walk o stolicę trochę przygasł. Mer miasta Witalij Kliczko apelował wczoraj do osób, które wyjechały z Kijowa, by nie śpieszyły się z powrotami, gdyż ryzyko śmierci jest wciąż wysokie. „Lepiej zaczekać jeszcze kilka tygodni, aż sytuacja się rozwinie” – dodawał. Tak czy inaczej, cieszymy się z ciszy, która trwa do teraz.

Kijów z dnia na dzień coraz bardziej ożywa. Jak przyroda na wiosnę. Przez ostatnie lata w wielu miastach Ukrainy, jak grzyby po deszczu, wyrosły na ulicach budki z kawą. W naszej okolicy są co krok. O ile jeszcze dwa dni temu była czynna tylko jedna z nich, dziś już otwarta była większość.

W czwartek siedziałem z dwoma polskimi dziennikarzami przy wieczornej herbacie w klasztornym refektarzu. Ktoś znający męską naturę powiedziałby, że w naszych szklankach to pewnie było coś innego niż herbatka. Otóż mogę zapewnić, że nic mocniejszego, bo dopiero od piątku została zniesiona w Kijowie prohibicja i na półki sklepowe wrócił alkohol. Nie byłem jednak na zakupach, więc nie wiem, czy ustawiły się kolejki przy stoiskach monopolowych. Dla nas, księży, zniesienie prohibicji ma pewne pozytywne znaczenie. Wreszcie nie będzie problemu, by kupić wino mszalne. I to wcale nie jest temat do żartów, gdyż wszyscy wiedzą, że aby odprawić Mszę św., nie wystarczą dobre chęci i wyświęcony prezbiter, ale potrzebny jest chleb (hostie) i wino. I jedno, i drugie są teraz trudne do zdobycia, bo alkohol zniknął z półek, a siostry wypiekające hostie i komunikanty ewakuowały się z terenów, gdzie toczą się walki. O zaopatrzeniu w te dobra naszego kijowskiego klasztoru pomyślał na szczęście br. Jarosław z Warszawy. Do jednego z transportów z pomocą humanitarną wyruszających z Freta podrzucił kartonik wypełniony wszystkim, co potrzebne do sprawowania Eucharystii. Dobrze mieć takich braci!

Wracając do dziennikarzy… ponieważ jeden z nich pisze, a drugi robi zdjęcia, nie stanowiąc dla siebie konkurencji, zaczęli wspólnie jeździć w najbardziej gorące punkty Ukrainy. Jakbym nie wiedział, że poznali się dwa tygodnie temu w Kijowie na konferencji premierów Polski, Słowenii i Czech, to dałbym sobie rękę uciąć, że to starzy przyjaciele. Tak ich to doświadczenie zbliżyło. Właśnie wrócili z Czernihowa. To jedno z najstarszych miast dawnej Rusi znajdujące się na północy kraju, zostało otoczone przez wojska rosyjskie i bardzo mocno zniszczone. Mam nadzieję, że w sercu Czernihowa stoi nadal zbudowany w XII wieku prawosławny Sobór św. Borysa i Gleba, który w XVII wieku należał do dominikanów. Ludność cywilna miasta znalazła się w niezwykle trudnej sytuacji. Pamiętam, jak kilkanaście dni temu opowiadała mi moja przyjaciółka, że zadzwonił do niej kolega z Czernihowa. Siedział z rodziną w piwnicy i obdzwaniał znajomych, by się pożegnać. Mam nadzieję, że jednak są cali i żyją.

Rosjanie zniszczyli most, którym można dowieźć do tego miasta pomoc humanitarną. Trzeba teraz przeprawiać się łódkami przez rzekę Desnę, co jest trudne, niebezpieczne i mało efektywne. Panowie opowiadali trochę o tym, co widzieli, rozmawialiśmy też, jak opisywać i fotografować wojnę. To trudny temat, zwłaszcza dla tego, kto chce pokazywać prawdę. Słuchając ich, miałem wrażenie, że to ludzie, którym rzeczywiście zależy na tym, by opowiedzieć światu, jak jest. Podziwiam ich odwagę i determinację. Mówili, że kiedy wracali z Czernihowa, to wiozący ich kierowca mocno się denerwował, widząc wędkarzy nad brzegiem Dniepru. „Jak to jest! – krzyczał – że w Kijowie ludzie idą na ryby, a 130 km dalej, w tym samym czasie giną od kul, min, bomb, wycieńczenia lub głodu”. Zresztą nie trzeba tych 130 km. Wystarczyłoby wybrać się do oddalonego o kilkanaście kilometrów od centrum stolicy Irpienia, Buczy, Worzela, by zobaczyć piekło. Wojna to przedziwny i niesprawiedliwy świat kontrastów.

Rozbawiła mnie ostatnio historia zażartych walk, które toczą się w piwnicach naszego klasztoru. Wrogiem nie są Rosjanie, ale… myszy. Okupują nasze piwnice od kilku dni i widać spodobało im się towarzystwo ludzi, bo piwnice teraz służą za mieszkanie dla części z nas. Dominik wraz z chłopakami na różne sposoby próbował się ich pozbyć. Udało mu się kupić nawet pułapkę na myszy. Jednak gryzonie skrzętnie ją omijały. Nie dały się skusić nawet na smaczną polską kiełbasę. Poległy dopiero wtedy, kiedy Dominik położył w pułapce kawałek sała, czyli specjalnie przyrządzonej słoniny, a zarazem jednego z najbardziej tradycyjnych przysmaków kuchni ukraińskiej. Jak Rosja ma wygrać tę wojnę, skoro u nas nawet myszy wiedzą, że najlepsze jest właśnie to, co ukraińskie!

Często pisałem Wam o starszych ludziach, którzy potrzebują pomocy. Dziś wspomnę o naszych dominikańskich seniorach z Fastowa, którzy tę pomoc przynoszą. Siostra Monika, która jest niewiele młodsza od papieża Franciszka, na Ukrainie jest od bardzo wielu lat. Wcześniej była matką generalną, czyli stała na czele Zgromadzenia Sióstr Dominikanek Misjonarek. Ojciec Jan nie ustępuje jej w stażu posługi misyjnej. Przez wiele lat był proboszczem czortkowskiej parafii i do dziś wiele osób pamięta jego dobre serce. Siostrę Monikę i Ojca Jana łączy upór, z każdym rokiem coraz większy. Chodzi oczywiście przede wszystkim o upór w gorliwości o ludzi, którym służą. Już od kilku tygodniu w korytarzu klasztoru sióstr w Fastowie stoją kartony wypełnione pomocą humanitarną. Jak co roku przed świętami nasi dominikańscy seniorzy siadają do samochodu i ruszają do okolicznych wiosek, by odwiedzić starszych i schorowanych parafian. To okazja, by ci ludzie mogli skorzystać ze spowiedzi i przyjąć Komunię Świętą, a także po prostu porozmawiać z siostrą i ojcem. Znają się już w końcu tyle lat. Jeszcze do niedawna za kierownicą należącej do sióstr klasztornej łady siedziała s. Monika. W tym roku pomaga im jeden z parafian. Będzie im łatwiej, bo trzeba dźwigać również solidne paczki z jedzeniem. Ale także bezpieczniej, bo znając naszych seniorów, gdyby trzeba, pojechaliby nawet tam, gdzie stoją jeszcze Rosjanie. Dobrze, że mamy w naszej dominikańskiej rodzinie takich pięknych ludzi jak s. Monika i o. Jan.

Na koniec wspomnę o Zakarpaciu. To region Ukrainy, graniczący ze Słowacją, Węgrami, Rumunią i odrobinę z Polską. Pochodzi stamtąd kilku naszych braci, a biskupem diecezji mukaczewskiej jest o. Mikołaj, dominikanin. Mówił mi niedawno, że szacuje się, iż na Zakarpacie przyjechało ok. 200 – 300 tys. uchodźców. Do wojny mieszkało tam ok. 1 miliona osób. Biskup Mikołaj bardzo nas, i nie tylko nas, wspiera. Pomaga organizować pomoc humanitarną dla Fastowa, ale także umacnia wielu wierzących Ukraińców swoim mądrym słowem i modlitwą. Mikołaj jest ogromnie wdzięczny za obecność w Mukaczewie o. Ireneusza. Kiedy zdecydowaliśmy się tymczasowo wyjechać z bombardowanego Charkowa, Ireneusz wraz z kilkoma parafianami trafili na Zakarpacie. Mieszka teraz w klasztorze sióstr dominikanek ze Słowacji i bardzo gorliwie pomaga duszpastersko w mukaczewskiej katedrze. Jeździ także z kapłańską posługą do okolicznych wiosek. Kiedy z nim dziś rozmawiałem, właśnie kończył spotkanie z fraternią świeckich dominikanów. Widzę w tej całej historii pełną miłości Bożą Opatrzność.

Wczoraj wieczorem otrzymałem wiadomość od o. Wojciecha ze Lwowa: „Janek jedzie właśnie w jakieś rejony walki, to możecie o nim pamiętać”. Chodzi o naszego tercjarza ze Lwowa. Niedawno został zmobilizowany. Wcześniej już służył w armii, więc wie, o co chodzi na wojnie. Proszę, módlmy się wszyscy na całym świecie za Janka, za jego żonę i małego synka. Niech dzielnie walczy o wolność Ukrainy i wraca cały do domu!

Z serdecznymi pozdrowieniami i prośbą o modlitwę,
Jarosław Krawiec OP, Kijów, 2 kwietnia, godz. 17:20

***
O. Jarosław Krawiec OP jest przełożonym dominikańskiego klasztoru w Kijowie. To, co pisze, jest przede wszystkim skierowane do braci i sióstr dominikanek oraz dominikańskiego środowiska, więc nie zawsze i nie wszystko może być czytelne. W swoich relacjach stara się odnosić do miejsc związanych z dominikanami, gdzie są ich klasztory, a więc Kijów, Fastów, Charków, Chmielnicki, Czortków i Lwów. Dzieli się tym, co widzi swoimi oczami i słyszy swoimi uszami lub oczami i uszami swoich braci, sióstr czy ludzi, którzy są w Ukrainie. 

Wiele osób pyta o. Krawca, jak można pomóc. W tym momencie pomoc rzeczowa z perspektywy Kijowa jest niemożliwa – nie są w stanie w żaden sposób jej dowieźć czy ją koordynować. W Kijowie toczą się walki i wokół też. Można wpłacić ofiarę na konta – pieniądze już się przydają, bo można coś kupić, płacąc kartą, a będą bardzo potrzebne, jak sytuacja się trochę uspokoi.

POLSKA PROWINCJA ZAKONU KAZNODZIEJSKIEGO O.O DOMINIKANÓW
PL03 1600 1374 1849 2174 0000 0033 PLN
PL52 1600 1374 1849 2174 0000 0024 EUR
PL73 1600 1374 1849 2174 0000 0034 USD
SWIFT CODE BANKU: PPABPLPK
Z dopiskiem: Wojna na Ukrainie