Z Kijowa #15 – Odkrywamy potrzebę drugiego człowieka
Drogie siostry, drodzy bracia,
w niedzielę świat dowiedział się o strasznych zbrodniach wojennych dokonanych na bezbronnej cywilnej ludności Buczy, miasta znajdującego się kilkanaście kilometrów na zachód od Kijowa. Jeszcze do niedawna była to oaza spokoju. Teraz ta pięknie położona miejscowość przeszła do historii ludzkiej nikczemności. Słuchałem tego dnia wieczorem ukraińskiego radia. Kilka razy to, co zrobili w Buczy rosyjscy bandyci, bo trudno nazywać żołnierzami morderców i gwałcicieli, porównywane było do Srebrenicy. Tam podczas wojny na Bałkanach w 1995 roku dokonała się masakra tysięcy bośniackich muzułmanów. Bucza to niestety niejedyne takie tragiczne miejsce tej wojny. Wczoraj rano byłem w Fastowie. Kiedy zaszedłem do kawiarni w Centrum św. Marcina, o. Misza rozdzielał zadania wolontariuszom. Siostra Augustyna, z notatnikiem w ręku, zapisywała, ile, czego, komu i gdzie trzeba zawieźć. Ktoś zapytał o Makarów, na co Misza odparł: „Tam dziś chowają zmarłych”.
Wiele osób od początku tej wojny zostało pochowanych w zbiorowych mogiłach ze względu na brak dostępu do cmentarzy i ilość ciał zabitych ofiar. Słuchałem relacji policjanta, który przyjechał na trasę żytomierską zaraz po jej odbiciu z rąk okupantów. To był jeszcze do niedawna główny szlak komunikacyjny, którędy można było wydostać się z Kijowa w kierunku zachodnim. Opowiadał o tym, jak starał się dotrzeć do rodzin rozstrzelanych osób, by im powiedzieć, gdzie zostali pochowani ich bliscy. Dzięki temu będą mogli ich odnaleźć i urządzić im normalny pogrzeb. Wczoraj większość dnia spędziłem w samochodzie w drodze z Kijowa do Chmielnickiego. Mijałem kilka wiejskich i małomiasteczkowych cmentarzy. Widać było świeże groby, z charakterystycznymi, plastikowymi i kolorowymi wieńcami, popularnymi na Ukrainie. Nie wiem, czy to były mogiły ofiar tej wojny. Ale to całkiem możliwe, jak na cmentarzu w Żółkwi, gdzie był wczoraj o. Wojciech ze Lwowa. Muszę dodać, bo to zawsze mnie głęboko poruszało, że Ukraińcy żegnają swoich żołnierzy jak prawdziwych bohaterów. Najczęściej, gdy przewożone są trumny z ich ciałami, ludzie wychodzą na ulice i klękają. Podobnie było w 2014 roku, kiedy Ukraina żegnała tzw. Niebiańską sotnię, czyli osoby zabite w Kijowie na Majdanie Niezależności podczas Rewolucji Godności. W jednym z takich pożegnań uczestniczyłem przed laty w Iwano-Frankivsku. Nigdy tego nie zapomnę. Ówczesne protesty na Majdanie oraz obalenie prezydenta Wiktora Janukowycza można uznać za impuls, który spowodował agresję Rosji na Ukrainę. Wojnę trwającą już ósmy rok, której ofiary należy liczyć nie w tysiącach, ale dziesiątkach tysięcy osób.
Po drodze do Chmielnickiego, a nawigacja w telefonie prowadziła mnie różnymi krętymi drogami, zauważyłem w kilku wioskach spacerujące mamy z dziećmi. Tego wcześniej w takiej skali nie widywałem, a już wiele setek tysięcy kilometrów przejechałem samochodem po Ukrainie. Niedawno rozmawiałem z polskim ambasadorem w Kijowie, który powiedział, że w czasie wojny zauważa się dzieci. Ma absolutną rację! Może to podświadome współczucie, jakaś szczególna koncentracja uwagi na tych maluchach, które tułają się teraz wraz ze swoimi mamami i babciami po cichych zakątkach Ukrainy i świata. Inne siedzą w ciemnych i zimnych piwnicach Mariupola, jak cienie, by ich nie znalazła mordercza armia.
Widać było też wiele samochodów jadących w stronę Kijowa. Najwyraźniej wycofanie się rosyjskich wojsk oraz kolejny spokojny dzień w stolicy, zachęcił niektórych mieszkańców do powrotu. Na ulicach Kijowa widziałem wczoraj o poranku miejskie autobusy i informację, że metrem będzie można już przejechać z jednego na drugi brzeg Dniepru. Niby drobnostka, ale dla codziennego funkcjonowania zwykłych ludzi komunikacja to sprawa podstawowa. Mer miasta radzi jednak, by mieszkańcy Kijowa, którzy są w bezpiecznych regionach, nie spieszyli się z powrotem przynajmniej przez kilka najbliższych dni. Miasto wciąż nie jest całkowicie bezpiecznie.
W stronę Kijowa i dalej na wschód, północ i południe jechało też mnóstwo transportów humanitarnych. Były kolumny ciężarówek, jak choćby ta, którą mijałem w okolicach Letyczowa, wioząca pomoc z Turcji, a także busy oraz wiele samochodów osobowych z wolontariuszami. Były także autobusy kursujące regularnie z Polski. Moją uwagę przykuł zwłaszcza jeden. Na tablicy umieszczonej za przednią szybą widniał napis: „Słupsk – MARIUPOL”.
Obserwowałem samochody pełne ludzi, załadowane bagażami, czasem umieszczonymi na dachach, z tablicami rejestracyjnymi z obwodów ługańskiego, donieckiego, charkowskiego. Kawał drogi już za tymi ludźmi. Zdecydowali się wyjechać, do czego teraz bardzo mocno zachęcani są mieszkańcy tych regionów, gdzie mogą toczyć się za chwilę naprawdę bardzo gorące walki. Z Fastowa też wczoraj wyjechały dwa autobusy z ponad setką osób z Mikołajowa i Chersońszczyny. Niestety, rosyjskie wojsko wykorzystuje cywili jako żywe tarcze, stąd apel, by ludzie wyjeżdżali i pozwolili naszej armii godnie odeprzeć atak wroga.
Przy wjeździe do Chmielnickiego uśmiechnięta młoda wolontariuszka pokazywała przejeżdżającym termos, proponując gorącą herbatę. Prosty, ale ważny gest dla tych ludzi, bo oznacza, że ktoś na nich tu czeka.
Od początku orężem w tej wojnie są słowa. Nie będę pisał o rosyjskiej propagandzie, bo to temat wszystkim dobrze znany. Wspomnę o przydrożnych napisach i bilbordach. W wielu miejscach Chmielnickiego widziałem plakaty w języku angielskim: „Russians are killing our children” (Rosjanie zabijają nasze dzieci). Pojawiają się też wątki religijne. Na jednym z przydrożnych bilbordów okupacyjni żołnierze byli porównani do sług biblijnego Heroda. Jakiś czas temu, na jednej z barykad w Kijowie, widziałem reprodukcję tzw. Świętej Dżaweliny, czyli ikonę Matki Boskiej z ukraińską symboliką, trzymającą zamiast Dzieciątka Jezus, amerykański ręczny przeciwpancerny pocisk Javelin. Rozumiem zapewne szlachetne intencje autora tego wizerunku, ale mnie się on nie podoba. Tak samo jak malowane i wypowiadane niemal wszędzie od początku wojny hasło: „Russkij wojennyj korabl, idi.”. Wielu mądrych Ukraińców, których cenię, zaczęło przeciwstawiać się wulgarności w przestrzeni publicznej. Greckokatolicki władyka Taras Seńkiw trafnie to ujął: „To nie jest instrument do walki, to jest znak porażki”.
Dzisiejszy list wysyłam o poranku z klasztoru w Chmielnickim. Przyjechałem tu, by spotkać się z braćmi Jakubem i Włodzimierzem. To miejsce stało się również schronieniem dla uchodźców z Kijowa i Charkowa. Tak wiele osób konsekrowanych w całej Ukrainie otwarło drzwi swoich klasztorów, by stały się tymczasowym domem dla osób uciekających przed wojną. Wcale też nie jest tak, że my tym ludziom tylko dajemy. Zresztą i tak najczęściej to, co sami otrzymaliśmy. Po raz kolejny przekonuję się, że to oni są dla nas wielkim darem! Pierwszy raz doświadczyłem tego kilka miesięcy temu, kiedy mieszkali w naszej kijowskiej wspólnocie uchodźcy z Kabulu. Trochę jak w wierszu „Sprawiedliwość” ks. Jana Twardowskiego, który towarzyszy mi w życiu od lat: „Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka / gdyby wszyscy byli silni jak konie / gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości / gdyby każdy miał to samo / nikt nikomu nie byłby potrzebny”. Najwyraźniej przyszedł czas takiej Bożej sprawiedliwości, kiedy jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni.
Z serdecznymi pozdrowieniami i prośbą o modlitwę,
Jarosław Krawiec OP, 5 kwietnia, godz. 08:00
***
O. Jarosław Krawiec OP jest przełożonym dominikańskiego klasztoru w Kijowie. To, co pisze, jest przede wszystkim skierowane do braci i sióstr dominikanek oraz dominikańskiego środowiska, więc nie zawsze i nie wszystko może być czytelne. W swoich relacjach stara się odnosić do miejsc związanych z dominikanami, gdzie są ich klasztory, a więc Kijów, Fastów, Charków, Chmielnicki, Czortków i Lwów. Dzieli się tym, co widzi swoimi oczami i słyszy swoimi uszami lub oczami i uszami swoich braci, sióstr czy ludzi, którzy są w Ukrainie.
Wiele osób pyta o. Krawca, jak można pomóc. W tym momencie pomoc rzeczowa z perspektywy Kijowa jest niemożliwa – nie są w stanie w żaden sposób jej dowieźć czy ją koordynować. W Kijowie toczą się walki i wokół też. Można wpłacić ofiarę na konta – pieniądze już się przydają, bo można coś kupić, płacąc kartą, a będą bardzo potrzebne, jak sytuacja się trochę uspokoi.
POLSKA PROWINCJA ZAKONU KAZNODZIEJSKIEGO O.O DOMINIKANÓW
PL03 1600 1374 1849 2174 0000 0033 PLN
PL52 1600 1374 1849 2174 0000 0024 EUR
PL73 1600 1374 1849 2174 0000 0034 USD
SWIFT CODE BANKU: PPABPLPK
Z dopiskiem: Wojna na Ukrainie