Zachwyt...
Poniedziałek, XII Tydzień Zwykły, rok I, Łk 1,57-66.80
Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: Nie, lecz ma otrzymać imię Jan. Odrzekli jej: Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię. Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: Jan będzie mu na imię. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: Kimże będzie to dziecię? Bo istotnie ręka Pańska była z nim. Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem, a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem.
Nagle Pan zdejmuje z niej ten stygmat, będący powodem permanentnego wstydu i wielokrotnego upokorzenia. I co się okazuje? „Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem”.
Taka może wydawałoby się nieistotna informacja czy jakby wtrącenie, ale jakże bogata w treść! Szczególnie dla nas, Polaków – katolików XXI wieku… Czy zareagowalibyśmy tak samo bądź podobnie? Czy bylibyśmy w stanie cieszyć się czyjąś radością zamiast pławić się w podejrzeniach i spekulacjach? A może wygrałaby zazdrość, zawiść czy przynajmniej jakiś rodzaj niechęci czy ostracyzmu? Niech nigdy nie słabnie w nas zachwyt nad Bożym miłosierdziem, działającym cuda także we współczesnym świecie. Amen.
Fot. sxc.hu