Znasz ten stan, prawda? Na pewno…

Oj, jak… Nie będę ukrywał, że akurat ten fragment Pawłowego podsumowania życia czyta mi się bardzo miło. Jak i pewnie każdemu facetowi. Każdemu, kto lubi ten trudno opisywalny smak zmagania się. Ciężkiego treningu, zakończonej przed paroma chwilami fizycznej pracy, długiej jazdy samochodem sfinalizowanej bezpiecznym dotarciem do celu. Smak trudno opisywalny, bo przecież po ludzku jesteś zmęczony. Oczy ci się kleją. Masz wszystkiego dość. Marzysz jedynie o względnie wygodnym łóżku z nie za miękkim materacem. A jednak… Jest ci dobrze. Wyjątkowo dobrze. Do tego stopnia dobrze, że masz odwagę podzielić się tym fantastycznym stanem z najbliższym kumplem. Z przyjacielem.

Wiecie pewnie, o którym fragmencie listów św. Pawła piszę. Prawda? Gdy pisząc do swego przyjaciela, do tego, przed kim mógł się nieco bardziej otworzyć, przyznał, że to wszystko, co właśnie wykonał, to była… To była po prostu dobra robota. Że to były naprawdę dobre zawody. Ostre, owszem. Momentami wręcz krwawe. Takie, w których wcale nie było łatwo. Ale przede wszystkim zawody dobre. Dobre. Po prostu.

I tak sobie teraz myślę, że już sam fakt stanięcia na starcie powinien być przez nas wszystkich przyjmowany jako godzien pochwały. Wręcz podziwu. Umówmy się bowiem, że w naprawdę różnych zawodach możemy na co dzień stawać. Pokus będzie aż nadto. Począwszy od tego – wydawałoby się po ludzku najbardziej męskiego – wyścigu szczurów. Wyścigu po kasę, wyścigu po władzę, wyścigu po stanowisko, wyścigu po pozycję. Facet może jednak stanąć w innym wyścigu. Dobrym. I już sam fakt, że stanie na starcie, będzie naprawdę wydarzeniem. Im więcej ludzi będziemy widzieć na takiej linii startowej, tym… Tym będzie nam raźniej. I tym więcej uśmiechu zobaczymy na twarzach naszych kobiet, naszych dzieci, naszych wnuków, ojców, matek… Stawajmy więc śmiało.

Kwestią do rozważenia jest, ilu z nas wytrzyma na trasie. Tutaj już – tego jestem pewien – bez pomocy Opatrzności szans nie mamy żadnych. Choćby nie wiem jak wielki zapał towarzyszył nam na początku. Choćbyśmy nie wiem jak fantastyczny plan mieli w sercu. Choćby nie wiem jak płomienny ogień był widoczny w naszych oczach…. Bez Boga się wywalimy. Po prostu. I to pewnie szybciej niż się spodziewamy.

Co więc robić? Panowie, co robić? Wróćmy na chwilę raz jeszcze do Pawłowego zwierzenia. „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem”. No i proszę! Jest odpowiedź. Strzeżmy wiary. A o resztę pytajmy się Pawła. Tego z Tarsu. Tego świętego. On już na pewno wie, jaka jest recepta na te zawody. I co zrobić, aby znów poczuć się TAK fantastycznie. Po dobrze wykonanym zadaniu.

Do dzieła.

czerniecki.net