Zobaczył i nie uwierzył

 

 

Był zasłonięty krzyż. Potem odsłonięte gwoździe i czerwone rany. Był grób. I potem miało nic nie być. Pusto w grobie miało zapanować. Jednak coś tam było. Wielki Jezus przykryty prześcieradłem. W taki sposób pięciolatek prawie nie uwierzył w Zmartwychwstanie. 

 

Starał się mocno od Wielkiego Czwartku. W kościele zwiedził, co było do zwiedzenia. Zjadł po kryjomu dwa cukierki dla przetrwania, powycierał kilka barokowych kątów. Drugiego dnia było weselej. Dzień Męki Pańskiej. Stojak na krzyż przez krótką sekundę robił za świetną zjeżdżalnię dla odnalezionego w kieszeni resoraka. Wędrówki z przedszkolnym kolegą trwały. Starał się, jak  mógł ów pięciolatek. Mówił nawet ściszonym głosem. Skakał między podestami sąsiadujących ołtarzy w nawie bocznej prawie bezszelestnie. Siadał. Wstawał. Ucałował rany. Pobiegł. Zawrócił. Trudno powiedzieć, ile razy dopytał: kiedy koniec? Nie zauważał po drodze dzieci zwyczajnie siedzących. Bywało, że w ławkach. Trzy razy z bratem za rękę podszedł po błogosławieństwo dla dzieci podczas Komunii św. Na trasie czwartej wędrówki został zatrzymany. W pewnym momencie usłyszał wstrząsającą historię o tym, że wiele tysięcy lat temu zamordowali niewinnego człowieka, który uczył kochać, wybaczać i być dobrym. Pięciolatek zrobił nawet duże oczy, bo wiadomo słowa klucze zrobiły swoje: morderstwo, krew, rany, gwoździe. Niedługą chwilę trwało to przerażenie. Nastała sobota. 

 

W sobotę pięciolatek powiedział, że kocha Kościół, kocha chodzić do kościoła. Tego dnia miał swój osobisty koszyk. Piękny, turkusowy. W nim czekoladowego zająca, barana z babki, dwa jajka - też czekoladowe. To wszystko mogło mieć znaczący wpływ na odnowienie miłości do Kościoła. Dużo młodszy brat z ograniczonego jeszcze zasobu słów wydobywał równie pełne zachwytu: amen, amen! Miał ten sam koszyk. Z tą samą zawartością.

Pojawiło się jednak jedno małe rozczarowanie. Koszyk był za słabo oblany wodą święconą. Właściwie pięciolatek nie wierzył w to, że coś tam nakapało. (Notatka nr 1. Koniecznie zgłosić proboszczowi, by księża święcili bardziej obficie). Jednak i tak było pięknie. Zawartość koszyka malała z każdą chwilą, ale przecież jak już było wspomniane – brat też miał koszyk. Taki sam.

W sobotę pięciolatek i młodszy latek nie doczekali mszy rezurekcyjnej. W piżamach przeżyli noc tajemnic. Obudził ich wielkanocny poranek pełen blasku. Żyjąc wspomnieniami wczorajszego dnia, biegli znowu do „amen”. I tu nastąpił najmocniejszy zgrzyt. Rodzic dumnie, dopowiadając historię zbawienia, zwraca się do pięciolatka: „Zobacz synu, nie ma go. Zmartwychwstał”. „Wcale nie. Jest. Widzę go. Schowany pod prześcieradłem”. (Notatka nr 2. Poprosić proboszcza, by w przyszłym roku kompletnie zabrać figurę Jezusa, by faktycznie grób był pusty, by uwierzyć…).

 

Na szczęście po niedzieli, jest jeszcze poniedziałek. Lany poniedziałek. Pistolet na wodę, co prawda nie wchodzi do kościoła, ale myśli zaprząta. Jest nadzieją, że będzie to piękny, świąteczny dzień.