Zrób sobie nadzieję

Kobieta pierwsza jedzie autobusem. To bardzo stary i głośny autobus. Kobieta gapi się w okno i myśli: dobrze, że to już koniec. Jednak do tego uczucia ulgi zakradają się po kolei: lęk i niepewność. Kobieta boi się, że nikogo już nie spotka. Tego dnia zaczyna się jej modlitwa o dobrego męża.

Kobieta druga idzie na rozmowę o pracę na stanowisko x. Wszyscy mówią, żeby nie szła, bo i tak wiadomo. Ale kobieta druga nie ma teraz dobrej pracy. Idzie. Ubiera ładną spódnicę, buty wyższe niż zazwyczaj. Na rozmowie jedno pytanie dotyczy stanowiska x, reszta to długa i dobra rozmowa.

Kobieta trzecia. Ma męża, nie ma dzieci. Chciałaby i męża, i dzieci. Kobieta trzecia czeka na adopcję. Z utęsknieniem spogląda w kierunku małych wieszaczków, kołderek, poduszeczek. Myśli o drewnianym łóżeczku. Czeka.

Nadzieja. Ufność, że coś się spełni. Oczekiwanie na coś. Tak przynajmniej podaje Słownik Języka Polskiego PWN. Ale nadzieja to też życzenie, by coś się wydarzyło. Życzenie połączone z niepewnością. Może być jej całkiem dużo i mówimy wtedy „wielkie nadzieje”. I może być jej też tak odrobinę, albo i nic – wtedy jest „nadzieja utracona”.

Czy my – kobiety w ogóle jej potrzebujemy? Czy traktujemy ją jednak jak wielkie, groźne zwierzę, które może lepiej, żeby nie podchodziło zbyt blisko, bo jeszcze zrani, ukąsi, pogryzie? Czy możemy żyć bez nadziei – dziś w czwartek, może za tydzień w piątek i w przyszłym miesiącu w niedzielę? Czy raczej lepiej będzie nadzieję wymienić na coś bardziej racjonalnego? W końcu: czy ona jest darem? Ktoś ją ma, ale nie ja. Czy jest szansa, by ją sobie zrobić? Wyciąć z kartonu dobrych myśli, poskładać i posklejać bliskością, na koniec, lekko spoglądając w górę, pokolorować zaufaniem? Schować do kieszeni i nosić przy sobie?

Jest dobra i jest wymagająca. Mając ją przy sobie, trzeba nosić głowę wysoko i łzom nie pozwalać na zatapianie świata. Nadzieja mówi stanowczo: wstań, zrób sobie kawę, idź. Nadzieja kategorycznie sprzeciwia się myleniu jej z naiwnością. Nie, nie jest matką głupich. Jest matką odważnych. To proste: trzeba mieć odwagę, żeby mieć nadzieję. 

Czasem nie chce sama przyjść. Widzi z boku, jak porozsiadały się w naszym życiu: smutek, zwątpienie, a bywa, że i rozpacz. Wtedy nadzieja nie może sobie znaleźć miejsca. Jeśli długo nie przychodzi, można ją sobie samemu zrobić. Naprawdę. Fakt, to trudne.

Nadzieja niczego nam nie gwarantuje. 

To prawda, że kobieta pierwsza wymodliła dobrego męża dla siebie. Jednak kobieta druga nie dostała stanowiska, o które się ubiegała, choć... zatrudniono ją w tej samej firmie do pracy zdecydowanie bliższej jej sercu. A kobieta trzecia? Adoptowała z mężem nie jedno, a dwoje dzieci. Bliźnięta. Chore. Potem, po dwóch latach dołączyła do nich ich nowonarodzona biologiczna siostra, której własna mama też nie chciała.

Nadzieja nie zna scenariusza. Tajemnicę i ciszę niewiadomej, które z nią przychodzą, trzeba przygarnąć. A może nie?