Życie zakorzenione w modlitwie

Życie, które jest zakorzenione w modlitwie, jest życiem bardzo prostym i właśnie na tej prostocie polega jego właściwe bogactwo. Wolne od rzeczy nieistotnych, jest ono zwyczajną radosną odpowiedzią na prośbę Jezusa: „Wytrwajcie w miłości mojej”. Życie zakorzenione w modlitwie jest życiem w obecności Ojca, który jest Miłością. Jego miłość jest oparciem dla naszego życia. Życie to jest życiem w pełnym otwarciu samego siebie na słowo Boże. Pozwalamy, by słowo Boże rozbrzmiewało w naszych sercach i by w ten sposób wzrastało w nas i przez nas królestwo Boże. Życie zakorzenione w modlitwie oznacza, że zostaliśmy włączeni w rozmowę Ojca z Synem i Syna z Ojcem w Duchu Świętym. Ono jednoczy nas z Trójcą Świętą.

To wszystko doskonali się w wierze, która jest początkiem i końcem modlitwy. Wiara nie oznacza, że nie wszystkie nasze uzdolnienia wykorzystaliśmy, lecz że je wykorzystujemy tak, by w nich i przez nie Bóg mógł działać. W tej wierze możemy zostać obdarowani pewnym przeżyciem modlitewnym, albo pewnym przeżyciem Boga. Jest to przeżycie bardzo ciche, proste, mało sensacyjne, a za to bardzo trzeźwe. W rzeczywistości doświadczenie Boga na modlitwie jest tak skromne i prozaiczne, że ta rzeczywistość zupełnie zwyczajnie do nas przemawia, pociąga nas do siebie i nie sprawia nam żadnego trudu. W normalnych okolicznościach, to doświadczenie Boga zakłada wcześniejsze przygotowanie i męczący wysiłek. Jest ono podobne do suchej skórki chleba: musimy się karmić pokornym, skromnym i wytrwałym poszukiwaniem Boga, co nam daje niewiele ludzkiego zadowolenia, dla którego jednak gotowi jesteśmy z wszystkiego zrezygnować.

Prowadzić życie modlitwy to tyle, co mieć napiętą uwagę, oczekiwać na Boga, być wewnętrznie uporządkowanym i wyciszonym. Modlitwa to nie takie mówienie, żeby samego siebie można było usłyszeć, lecz to przede wszystkim takie ciche zachowanie, żeby można było w nim usłyszeć słowo Boże. Modlitwa to nie wylanie serca w jakimś pełnym uczucia potoku słów, to raczej wytrwałe i uporczywe poszukiwanie Boga i drogi do Niego prowadzącej, poszukiwanie, którego się nie zaprzestaje bez względu na to, czy serce jest pełne czy puste. W tej sytuacji modlitwa nie zawsze jest spontaniczna, ale często domaga się prawdziwego wysiłku woli. Modlitwa to zażyłość z Niewidzialnym, oddanie i porzucenie samego siebie, gotowość do uczynienia wszystkiego, czego On zażąda, zdumienie nad Jego dobrocią, narastające zjednoczenie z Jego słowem, samotność z Bogiem i ze względu na Boga, nieustannie pogłębiające się wyciszenie, w którego pełnię możemy się szybko przedostać.

Przede wszystkim jednak modlitwa, to bezwarunkowe przywiązanie do Boga. Ta wiara umożliwia nam, że wytrzymujemy tęsknotę za połączeniem się z Panem. Możemy zatem żyć nadal dzięki tej pełni, której sami nie możemy ogarnąć, i zgadzamy się na to, że Bóg jest naszym życiem. Podczas modlitwy stanowimy jedno z Ojcem i Synem. Gdy staramy się, by z dnia na dzień stawać się ludźmi modlitwy, przeżywamy w sobie dziwny paradoks: odnajdujemy Boga w pewności swojej wiary, równocześnie jednak – szukamy Boga w ciemnościach tej samej wiary. Dziękujemy Bogu, że nam się objawił, a równocześnie prosimy Boga, by przed nami nie krył swojej twarzy.

Doświadczenie Boga zazwyczaj nie jest ekstatyczne, ani przesadne, najczęściej w mądry sposób wyprowadza ono człowieka ze złudzeń i zmusza go do uległości. Tu właśnie jest źródło jakiejś bezradności i niemocy: ciągłe pozostawanie poza ideałem, do którego samych siebie pociągamy. Czujemy, że jesteśmy popędzani, żeby dla Boga coś więcej zrobić – i chcemy tego, a nie możemy. To pozostawanie poza ideałem, choć może być bardzo bolesne, nie powoduje zniechęcenia ani przygnębienia, ponieważ u podstaw każdego życia modlitewnego tkwi przekonanie, że Bóg jest nieskończenie wierny, że zawsze nam pomoże w tym, co czynimy, że zawsze nas kocha takimi, jakimi jesteśmy.

Cud związany z modlitwą i życiem duchowym polega na tym, że w całej tej pustce, której niekiedy doświadczamy bardzo boleśnie, życie Boże w nas nie przestaje się rozwijać. Oschłości, niezadowolenie – to wszystko nie może nas wyprowadzić na prostą drogę czystej aktywności. Trudności, jakie przeżywamy podczas modlitwy, uzdalniają nas do uczestnictwa w Bożej wierności. Bóg jawi się nam jako Wierny i właśnie dlatego, wśród ciemności i naszych zmagań my sami też możemy pozostać Mu wierni. Ta wierność dowodzi, że Bóg rzeczywiście jest.

Tylko życie zakorzenione w modlitwie, może być naprawdę apostolskie. Na pierwszym planie nie chodzi bowiem o nasze dokonania, chodzi przede wszystkim o źródło, z którego te dokonania wypływają. Najpiękniej możemy służyć ludziom przez naszą modlitwę. Jak dokonać odnowy w Kościele? Nauczyć modlitwy. Tylko dzięki modlitwie możemy się przedostać przez to, co ludzkie, i dotrzeć do samego źródła. Modlitwa sprawia, że wbrew nam samym stajemy się znakami Boga. Jest rzeczą zrozumiałą, że nikt się nie modli po to, by dla innych być znakiem Boga. Kto swoje życie zbyt mocno traktuje jako znak dla innych, przestał już być znakiem. Właśnie znakiem staje się modlący się człowiek, który do tego wyraźnie nie zmierza. Najskuteczniej oddziaływują na innych ci, którzy się zbytnio o to nie troszczą, żeby ich życie przynosiło owoce. Po prostu żyją w wierze w Boga i w Jego miłości.

Ostatecznie kontemplacja i działanie to dwa sposoby wyrażania tej samej rzeczywistości, mianowicie żarliwego pragnienia, by się Bogu oddać całkowicie w taki sposób, jak On wybierze. To pragnienie przekracza potrzebę stania się współczesnym, znalezienia jakiegoś dopełnienia dla siebie, a jakiegoś znaczenia wobec innych. Nierzadko modlitwę przeżywa się jako marnotrawienie czasu. Może to być zupełnie poprawne odczucie, ponieważ to marnowanie czasu wyraża coś o wiele głębszego, mianowicie zatracenie samego siebie, a to przecież jest jedyną drogą, by wydać owoc, który będzie trwał. Ta zasadnicza postawa modlitewna – wyniszczenie samego siebie – musi przenikać także nasze działanie.

Modlitwa zakorzeniona w życiu, szuka wyciszenia – mianowicie wewnętrznego milczenia, które ani na siebie uwagi zwracać nie zamierza, ani wokół siebie obracać się nie chce. Milczenie w tym znaczeniu to tyle, co zauważenie wyciszenia, które nas nawiedza, kiedy to różne postacie egoizmu i zajmowania się własnymi sprawami zostają zmuszone do milczenia, a serce jest rzeczywiście wyciszone.

Prawdziwa modlitwa nie oznacza zapatrzenia się w samego siebie. Jeżeli modlitwa sprowadza się do mojej osoby, nawet jeżeli jest ukierunkowana na bardzo szlachetne i święte dążenia i plany, można ją trochę podejrzewać o to, że jest fałszywa. Punktem centralnym nie jestem „ja”, ani „mnie”, ani „moje”. Czas modlitwy, to czas, kiedy oglądamy Jezusa. Rozmyślanie o Nim, jest najskuteczniejszym środkiem, by się samemu poprawić, bo właśnie wtedy Duch Święty przeprowadza w nas zmiany. Kiedy się tak skupiamy na chwale Bożej, która w Jezusie Chrystusie stała się widzialna,, dokonuje się w nas głębsza przemiana niż ta, którą moglibyśmy osiągnąć przez jakiś ascetyczny wysiłek, i przyniesiemy obfitszy owoc niż ten, który sami moglibyśmy wydać. Tu też leży przyczyna, dlaczego ludzie uprawiający prawdziwą kontemplację tak dobrze umieją się przysłuchiwać. Są po prostu przyzwyczajeni do tego, że podczas modlitwy nie kierują uwagi na samych siebie.

Życie modlitwy prowadzi do coraz doskonalszego oddania się Bogu. To oddanie się na własność Bogu może w szczególny sposób wzrastać w chwilach opuszczenia i rozpaczy, ponieważ wtedy nie znajduję w tym żadnego osobistego zadowolenia. To takie właśnie oderwanie się od wszystkiego musi poprzedzać każde zdanie się na Boga i tylko ono gwarantuje owocowanie. W chwilach rozpaczy rodzi się bardzo silne dążenie, by na innej drodze znaleźć spełnienie swoich planów. W takich chwilach warto pamiętać, że wszyscy miłujący Boga, przeżywali coś podobnego.

Niekiedy czujemy się bezsilni. W naszym życiu nie możemy się zobaczyć ani sensu, ani owocu. Zamiast tego ogarnia nas przerażające uczucie, że zmarnowaliśmy życie. Ten rodzaj modlitwy wskazuje na pewien sposób życia – na życie, które przede wszystkim i najbardziej oddane jest Bogu, które jednak należy także do ludzi. Wówczas działalność apostolska wcale nie polega na tym, że ją organizujemy, ani na tym, że jesteśmy w niej czynni, opiera się ona przede wszystkim na tym, kim jesteśmy.

Przyszłość zakonów będzie zależeć od tego, czy są one wystarczająco kontemplatywne. W działalności trzeba być człowiekiem kontemplatywnym. Wierne trwanie w oschłości podczas modlitwy, jest pewną formą solidaryzowania się ze współczesnym człowiekiem, dla którego Bóg jest często daleki i niepewny. Jeśli nie komplikujemy sobie życia, przez duże zaangażowanie się w drugorzędnych wartościach, lecz pozostajemy wierni naszemu Panu, którego doświadczamy właśnie wśród ciemności wiary, to ułatwiamy światu – nie słowami, ani wywierającymi wrażenie dokonaniami, tylko całą naszą istotą – zyskanie przekonania, że wiara ma sens oraz że Bóg istnieje i że można Mu zaufać, nawet jeżeli Go nie widzimy. Wtedy modlitwa sama z siebie stanie się apostołowaniem.

 

http://pierzchalski.ecclesia.org.pl