Jezu, Ty się tym zajmij!

 

W maju w mediach społecznościowych można było zobaczyć wiele newsów i zdjęć ze święceń kapłańskich i diakońskich - zarówno na oficjalnych profilach seminariów i zakonów, jak i prywatnych wyświęconych księży czy ich przyjaciół. W czerwcu z kolei prym wiodą informacje na stronach diecezjalnych o zmianach personalnych w lokalnych Kościołach - w ważnych instytucjach takich jak kurie, seminaria czy sanktuaria, czy na stanowiskach proboszczów i wikarych.

Jedni odchodzą, bo skończyły się ich kadencje, inni przechodzą po prostu na emeryturę. Część zmian wynika z koncepcji zarządzania diecezją przez nowego biskupa ordynariusza, część dokonuje się na prośbę zainteresowanych - z różnych powodów. Paru znajomych na Facebooku z radością ogłosiło, że któryś z księży przychodzi do ich parafii. „Transfer roku!”, „Serdecznie witamy w naszych skromnych progach” - pisali. Początkowo uległem tej atmosferze radości. Ale po chwili refleksji przyszła myśl, że dla wielu kapłanów to bardzo trudny czas.

Znam trochę księży i wiem, że reakcje na tzw. okólniki ogłaszające zmiany personalne w diecezji czy prowincji zakonnej bywają skrajne - od zadowolenia, po załamanie. Sam czas wyczekiwania na informacje musi być trudny, zwłaszcza, że nie w każdej sytuacji przed oficjalnym komunikatem odbywają się jakieś konsultacje z samym zainteresowanym.

Dlaczego to trudny czas? Bo na ogół każdy z nas szybko przyzwyczaja się do zastanej rzeczywistości; po zapoznaniu się z nią, oswaja ją - nawet jak jest ciężko, to wiadomo, jak z tym żyć. Nowe jest zawsze nieznane i z tego powodu wywołuje lęk. Nowe otoczenia, nowe zadania, nowi przełożeni i współpracownicy. Dużo niewiadomych. Sporo stresu.

Wiele mówi się o kapłańskim, nie wspominając o zakonnym posłuszeństwie przełożonym i o świadomości służby Kościołowi, niezależnie od tego, gdzie on się znajduje - czy w bogatej wielkomiejskiej parafii, czy na zapomnianej wsi. Często w tym kontekście zapomina się o ludzkich emocjach, uczuciach; mam wrażenie, że czasami - niestety - zapomina się też o ludzkiej godności. Z pewnością nie znam wszystkich okoliczności, ale mogę przynajmniej stwierdzić, że bywają takie personalne roszady, które jeśli nie były głównym powodem, to z pewnością katalizatorem do kapłańskiej frustracji, a bywa, że i porzucenia swojego stanu.

Snuję tę refleksję, bo czuję, że tym wszystkim informacjom o zmianach personalnych w naszych diecezjach, w zaprzyjaźnionych zgromadzeniach zakonnych powinna towarzyszyć nasza modlitwa. Im jesteśmy ciekawsi kto, gdzie, kogo zastąpi, tym intensywniej módlmy się, żeby te zmiany były z pożytkiem i dla wiernych, i dla samych kapłanów. Bo czy sfrustrowany ksiądz - z takich czy innych powodów - będzie dobrym duszpasterzem?

***

Wspomniałem o konieczności poczucia służby Kościołowi. Ale czynnikiem „ratującym” w sytuacjach, o których wyżej - zdaje się - że może być jedynie miłość do Kościoła. Przypomniał mi się w tym kontekście mój wywiad z ks. Janem Kaczkowskim, który mówił, że sztuką nie jest cierpieć dla Kościoła, tylko od Kościoła. Nie wiem, jak tę miłość w sobie wypielęgnować, ale wiem, że tylko ona da siłę, żeby te cierpienia przetrwać.

Jestem po lekturze książki Joanny Bątkiewicz-Brożek o włoskim kapłanie żyjącym na przełomie XIX i XX wieku. Można powiedzieć, że ks. Dolindo Ruotolo był taką neapolitańską wersją ojca Pio. W tym samym czasie byli przesłuchiwanie przez Świętą Inkwizycję. Ks. Dolindo niesprawiedliwie był uznawany za heretyka, jego pisma i książki trafiły na Indeks Ksiąg Zakazanych, a on sam miał zakaz odprawiania Mszy Św. - łącznie nie mógł sprawować Najświętszej Ofiary przez około 20 lat. Ile pokory musiało wymagać od niego ustawianie się w kolejce z innymi wiernymi do komunii? Wszyscy go przecież znali, wiedzieli, kim jest. To miłość do Jezusa Sakramentalnego i do Kościoła, także do jego kapłaństwa i kapłanów pozwoliła ks. Dolindo wytrwać do końca.

Ks. Dolindo Ruotolo jest autorem  popularnej modlitwy - aktu oddania się Jezusowi: „Jezu, Ty się tym zajmij!” (taki zresztą tytuł nosi książka wydana przez krakowski Esprit). „(…) Kiedy będę musiał poprowadzić cię inną drogą niż tą, którą zaplanowałeś, będę ci przewodnikiem, wezmę na ramiona, przeprowadzę cię, jak matka uśpione niemowlę na rękach, na drugi brzeg. (…) Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, mów z zamkniętymi oczyma duszy: „Jezu, Ty się tym zajmij”.

Polecam! Oczywiście nie tylko księżom, którzy dowiedzieli się właśnie, że czekają ich nowe obowiązki.