Mikrokościół

Powoli przestaję ogarniać ten temat. Kolejne sprawy wychodzą na jaw. Od jakiegoś miesiąca nie ma chyba dnia bez informacji o kolejnym skandalu. Seksskandalu, którego głównym bohaterem jest ksiądz-pedofil. Dziś przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec kardynał Reinhard Marx przedstawił raport dotyczący molestowania małoletnich przez księży w ciągu ostatnich 70 lat. Prawie 5% ogółu księży po II wojnie światowej w Niemczech według raportu dopuściło się przestępstw seksualnych przeciwko nieletnim. 

Jestem wściekły. Wcale nie na to, że ktoś ośmiela się obrażać Kościół i atakuje duchowieństwo. To nie media są złe, bo znów coś publikują. Moja wściekłość płynie raczej z bezsilności wobec zła, o którym słyszę. Zła, które jest udziałem mojego Kościoła. To jest przerażające. W tym kontekście uważam, że postawienie tych zbrodni w prawdzie przyniesie dobry owoc. Prawdą jest Chrystus, który obiecał, że bramy piekielne nie przemogą Jego Kościoła. 

W zwiastunie filmu Smarzowskiego “Kler” pada klasyczne, katechetyczne zdanie: “Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni”. I to jest prawda. Kościół to ludzie. A gdzie człowiek tam grzech. Nie unikniemy konfrontacji ze złem. Ale w skali makro Kościoła to zło jest przerażające. Obraz Kościoła i jego reakcji na zło, jaki wyłania się z kolejnych raportów z tego czy innego kraju, może budzić wściekłość, rozczarowanie i frustrację. Może prowadzić do niewiary i odejścia z Kościoła. Nie mówię o ofiarach, ale zwykłym szarym Kowalskim – katoliku. Mówię też o zwykłym prostym zakonniku czy kapłanie, który chce po prostu pełnić wolę Bożą i żyć uczciwie. Dziś obraz makroKościoła może dusić i gasić tlący się płomyk wiary w tym czy innym człowieku. 

Dla mnie lekarstwem na to zgorzknienie jest mikroKościół. Spojrzenie wokół. Na moich bliźnich, czyli tych którzy są blisko i którzy tworzą mój Kościół, moją wspólnotę. Moich braci i siostry, których znam z twarzy i serca: “Gdzie dwaj lub trzej zbiorą się w moje Imię, tam jestem pośród nich”. 

Patrzę na mój mikroKościół: na cierpliwego furtiana w klasztorze, na starutkich i schorowanych spowiedników z naszych klasztorów, którzy są zawsze na posterunku, braci zaangażowanych w różne sprawy i znajdujących czas na modlitwę. Widzę moich dziadków, którzy żyją w małżeństwie od 60 lat. Pamiętam bezdomnego, który dzięki naszym ludziom z Jadłodajni w Warszawie przyjął pierwszą Komunię w wieku 70 lat. Mam przed oczami twarze ludzi pojednanych z Bogiem w sakramencie spowiedzi. Myślę o młodszych i starszych małżeństwach, które starają się żyć według Ewangelii, i mimo trudów są szczęśliwi. Myślę o nastolatce, która uwierzyła, że życie może mieć sens i zrezygnowała z samobójstwa. To jest mój Kościół. W skali mikro. W skali dwóch lub trzech. To jest moje lekarstwo na truciznę, która rozlewa się w mediach.