Miłosierny znaczy odważny

Co ciekawe, kolejna perykopa w Ewangelii wg św. Mateusza to opis Sądu Ostatecznego. Abp Ryś zaznacza, że oba teksty bardzo się ze sobą łączą. Dlaczego mielibyśmy karmić głodnych, dawać pić spragnionym, przyjmować przybyszów czy dawać ubrania tym, którzy ich nie mają albo odwiedzać więźniów i chorych? Bo prosi nas o to Pan Jezus – Ten, który wcześniej dał nam 34 kilogramy złota. Z ogromu dobra, które nam zostawił prosi nas o kromkę chleba. Miłosierdzie to jest odpowiedź na dary od Pana Jezusa. Kiedy pomnażamy dary, które otrzymaliśmy od Boga? Kiedy je rozdajemy! Taka jest ekonomia w Królestwie Bożym.

W liturgii Słowa tego dnia odczytywano także fragment poematu o dzielnej kobiecie z Księgi Przysłów. Abp Ryś zwrócił uwagę, że dzielna kobieta „Otwiera dłoń ubogiemu, do nędzarza wyciąga swe ręce” (Prz 31, 20). Świat mówi, że miłosierdzie to jest słabość. Tymczasem do tego, żeby być miłosiernym potrzeba męstwa i odwagi. To prawda, potrzeba nie lada odwagi, żeby otworzyć ramiona przed ubogim, żeby się z nim spotkać, spojrzeć mu w oczy, przytulić go, jeśli trzeba. 

Gdy słuchałem tej homilii wrócił do mnie obraz starszej sąsiadki, która odpoczywała na półpiętrze z torbą pełną zakupów. Minąłem ją, jak kapłan i lewita minęli rannego na drodze do Jerycha. Gdy zszedłem piętro niżej, zorientowałem się, że może jednak mógłbym pomóc. Zorientowałem się, że mógłbym pomóc, ale wstydziłem się to zrobić, bo nie zareagowałem od razu… Nie wiem czemu nie zareagowałem od razu i nie wiem czemu wstydziłem się wrócić. Nie wróciłem, ale wyrzut sumienia pozostał. Nauka jednak nie poszła w las…

Za kilka dni spotkałem tę sąsiadkę na samym dole klatki schodowej. Zostawiła siatki z zakupami, by mąż po nie zszedł. Wtedy zapytałem, czy mogę pomóc. Lekko zawstydzona odpowiedziała: „jeśliby pan mógł…”. Gdy wniosłem zakupy na górę, podziękowała z pełnym szczerości uśmiechem. A ja nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak szczęśliwy.

Dając – otrzymujemy. Dając – pomnażamy. Nie bez powodu św. Paweł mówi, że „radosnego dawcę miłuje Bóg” (por. 2 Kor 9, 7). Dokładnie takiej Bożej radości doświadczyłem pomagając swoim sąsiadom.

Ta sytuacja uświadomiła mi jeszcze coś innego w kontekście Światowego Dnia Ubogich. Mamy pewien stereotyp człowieka ubogiego – zdaje się nam, że jest to jakiś nędzarz albo bezdomny. Tymczasem ubogich możemy mieć bardzo blisko siebie, chociaż ich ubóstwo jest na pierwszy rzut oka niedostrzegalne. W przypadku moich sąsiadów ich ubóstwem są pewne ograniczenia związane z wiekiem i fakt, że mieszkają na trzecim piętrze w bloku bez windy. Sami z trudem wchodzą do swojego mieszkania, a co dopiero, gdy muszą wnieść jeszcze zakupy?

Bywa, że bliźnich, którzy potrzebują od nas miłosierdzia, mamy jeszcze bliżej siebie… Zdarzyło się, że musiałem spowiadać się z pewnej niecierpliwości okazywanej chorym rodzicom. Nigdy nie pomyślałem, że troska o potrzeby rodziców jest jakimś wielkim uczynkiem miłości – raczej był to obowiązek syna, wynikający z odpowiedzialności czy wręcz przyzwoitości. Jak bardzo zmieniła się moja perspektywa, gdy spowiednik uświadomił mi, że troska o chorych rodziców to uczynek miłosierdzia. Zupełnie z innym nastawieniem od tamtego momentu podchodzę do łóżka chorego taty czy mamy. O ile głębiej rozumiem też słowa Jezusa z wspomnianego już Sądu Ostatecznego: byłem chory, a odwiedziłeś mnie…

Abp Ryś swoją homilię w pierwszy Światowy Dzień Ubogich zakończył zachętą, by nie modlić się o nie wiadomo jakie środki potrzebne do świadczenia dzieł miłosierdzia. Pan Bóg dał nam wystarczająco dużo – każdy ma przynajmniej jeden talent. Jeśli nie masz pieniędzy, to podziel się słowem, uśmiechem, czasem, spotkaniem. Każdy z nas ma czym się podzielić. Każdy ma wystarczająco dużo. Nie módl się o pieniądze, ale o odwagę, żeby otworzyły się Twoje ramiona.