Najlepszy assistance

Maciej spróbował już praktycznie wszystkich narkotyków (można powiedzieć, że poznał całą tablicę Mendelejewa), a że one nie dały mu wewnętrznego pokoju, to zaczął go poszukiwać w różnych duchowych praktykach, których nazwy poznałem po raz pierwszy dzięki jego książce – jest to „imponujący” katalog.

Idąc w głąb swoich uzależnień, znalazł się w zupełnej matni – i nie chodzi tu tylko o wymiar duchowy czy psychiczny, ale taki zwyczajnie ludzki. Jako dealer-pośrednik został oszukany na grubą kasę, co ściągnęło na niego wyrok śmierci wymierzony przez handlarzy. Pokazali mu nawet miejsce w lesie, gdzie będzie jego grób. Napięcie rosło. Nie miał, jak zdobyć pieniędzy i nie miał, od kogo ich pożyczyć.

Pewną ulgę poczuł, gdy babcia jego ówczesnej dziewczyny przyniosła do ich domu obrazek Jezusa Miłosiernego. „Nie wiem, czemu go zostawiła. Wiedziała, że oboje omijamy kościół szerokim łukiem. Godzinami wpatrywałem się w Niego, błagając o pomoc. Coś mnie pociągało, zrodziła się jakaś więź. Pomyślałem sobie, że będzie On jedynym z kilku moich mistrzów” – wspomina Maciej, który wówczas prowadził intensywny duchowy trening jednej ze wschodnich religijnych praktyk.

Pewnego dnia został sam w domu. Dziewczyna wyszła na urodzinową imprezę do koleżanki, miała wrócić rano. Mieli jeden komplet kluczy do mieszkania. Antywłamaniowe drzwi zamknął od wewnątrz. Okna – również antywłamaniowe – także zamknął, żeby nikt nie słyszał dziwnych dźwięków praktyki oddechowej, bo zaczynał właśnie medytację. Na szyi miał metalowe korale indyjskich tancerzy. W pewnym momencie stało się coś dziwnego. W czasie medytacji ktoś poruszył jego korale i wydobył się z nich charakterystyczny dźwięk. Poczuł przypływ czegoś zimnego, co wywołało w nim strach. Wpadł w obłęd, który popychał go do samounicestwienia. Wszedł do wanny. Napuścił gorącej wody. Wziął żyletkę i zaczął podcinać żyły – i to wzdłuż, a nie w poprzek. Zawartość wanny mocno się zaczerwieniła a on był już bliski omdlenia.

Nagle wydarzyły się kolejne dziwne „zbiegi okoliczności”. Do domu wróciła dziewczyna kierowana jakąś niezwykłą intuicją. I to z kolegą. Nie mogli wejść przez drzwi. Próbowali przez okno, ale też się nie udało. Podejmowali kilka prób, ale wszystkie spełzły na niczym. Wtedy zdarzył się cud. Przy kolejnej próbie, przy naciśnięciu klamki, drzwi otworzyły się. Ktoś otworzył je od środka. Nie był to Maciej, a przecież w mieszkaniu był sam… Dziwna była też reakcja Macieja na jego dziewczynę i kolegę. Zaczął krzyczeć nie swoim głosem, ale przypominającym głos deathmetalowego wokalisty. Wszyscy byli przerażeni. Maciej wskoczył w spodnie i bluzę i wybiegł z mieszkania. Pobiegł nad rzekę. Zanurzył się w wodzie. Później błąkał się długo bez celu, ale ochłonął. Chłód spowodował, że krew przestała lecieć. Wrócił do domu po to, żeby się spakować i wyjechać. Pojechał do mamy, potem do siostry. Rodzina zaczęła pomagać wychodzić mu na prostą. Chciał wrócić do swojej dziewczyny i żyć jak wcześniej, ale wiedział, że to już niemożliwe.

„Zrozumiałem, że sytuacja, która miała miejsce, była manifestacją z jednej strony demona, którego dręczenie doprowadziło mnie do próby samobójczej, z drugiej anioła, którego interwencja sprawiła, że zostały otwarte drzwi. Myślałem codziennie o Jezusie, tym z obrazka, który pojawił się przed moją próbą samobójczą na stoliku” – wspomina Maciej. To był moment, w którym doświadczył, że Jezus jest dla niego kimś ważnym, ale wtedy jeszcze nie najważniejszym.

Jego życie powoli zaczęło się zmieniać, chociaż trudno było nagle zerwać ze swoją mroczną przeszłością. Maciej odwiedził m.in. Medjugorie, po latach spotkał się ze znajomym, który też odkrył na nowo Jezusa. To pod jego wpływem zaczął czytać Pismo Święte i świadectwa nawróceń różnych osób.

Pewnego wieczoru, gdy Maciej był na seminarium reiki, przeżył coś niesamowitego. Przyszedł do niego Jezus. Jezus Miłosierny. Wyciągnął do niego swe dłonie i zapraszał do siebie. Maciej nie chciał z nikim dzielić się tym doświadczeniem, bo bał się, że ktoś uzna go za osobę z zaburzeniami psychicznymi. Powiedział tylko znajomemu. Ten nie był zdziwiony, bo razem z innym kolegą modlili się ze swoimi wspólnotami we Wrocławiu i Warszawie, właśnie w tym czasie, o nawrócenie dla Macieja. Mężczyzna zaczął wracać do regularnej modlitwy. Po wielu latach wyspowiadał się, czyli wpadł w ramiona miłosiernego Boga.

„Nie wiem, Bracie i Siostro, jak tam u Ciebie z ubezpieczeniowymi polisami, jakim ufasz zabezpieczeniom. Może są to plastikowe karty kredytowe w lśniących kruszcem kolorach. Ja wiem, że Bóg jest wszechmogący, że On i Jego Kościół to najlepszy assistance. Po prostu full opcja. Nie do przebicia” – przekonuje Maciej.

Dziś Maciej Sikorski jest instruktorem teatralnym, pomysłodawcą i założycielem teatru „EXIT” działającym przy Stowarzyszeniu Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół „Klika” w Krakowie. Jest także pomysłodawcą katechezy multimedialnej „Szukałem siebie, znalazłeś mnie”, w której także występuje. Jest mężem Aliny i szczęśliwym ojcem 6 dzieci na ziemi i jednego w niebie. Świadectwo swojego życia opisał w książce „Byłem w piekle. Nie polecam” (Wydawnictwo Niecałe, Bytom 2017).