Pomnik z żywych serc (foto)

 

 

Skąd pomysł na Fundację Evangelium Vitae?

Po odzyskaniu szpitala przy ul. Rydygiera we Wrocławiu trzeba było zatroszczyć się o utrzymanie tak wielkiego obiektu. Zgromadzenie nie miało na to pieniędzy. Prozaicznym celem dla zaistnienia fundacji było pozyskiwanie środków na utrzymanie. Ale głównym celem było stworzeniu w tym miejscu szkoły medycznej i szpitala położniczo-ginekologicznego.

 

Fundacja działa od 2006 roku a szkoły i szpitala jeszcze nie ma.

To prawda, ale w statucie fundacji wymieniłyśmy też inne dzieła, które możemy prowadzić, a które wpisują się w charyzmat naszego zgromadzenia, czyli posługę miłosierdzia; zwłaszcza wśród osób potrzebujących, ubogich a w szczególności rodzin, matek z dziećmi.

Gdy fundacja zaczęła prowadzić różne mniejsze dzieła, zwrócono nam uwagę, że powstaje tyle pomników Jana Pawła II, a przydałby się taki prawdziwy, nie z kamienia, nie drewniany, tylko z żywych serc. Pomnik który by służył życiu, który byłby realizacją nauczania Jana Pawła II. Już wtedy wiedziałyśmy, że w tym miejscu będzie funkcjonował zakład opiekuńczo-leczniczy dla osób starszych, u kresu ich życia. Szpital położniczo-ginekologiczny i szkoła medyczna miały zająć się początkiem życia. Działania skierowane ku rodzinie jakby wypełniły przestrzeń między dwoma pierwszymi biegunami. Dziś prowadzimy dzieło, które jest żywym pomnikiem Jana Pawła II służącym życiu od poczęcia po naturalny kres.

Gdyby od razu udało się nam założyć szpital i szkołę, to podejrzewam, że nie zajęłybyśmy się wieloma innymi rzeczami, które w tym momencie robi fundacja. Nie udało nam się pozyskać ponad 40 milionów potrzebnych na przygotowanie szpitala i szkoły. Miałyśmy mniejsze środki, więc zaczęłyśmy inwestować w rzeczy, które od razu mogły służyć ludziom, a które były zbieżne z celami zapisanymi w statucie fundacji.

 

Tym samym zostały Siostry promotorkami naprotechnologii na Dolnym Śląsku.

W różnych miejscach o niej słyszałyśmy, a w całym pasie zachodnim Polski nie było słychać o żadnych naprotechnologach. Chciałyśmy zorganizować konferencję na ten temat we Wrocławiu. Wtedy się okazało, że jest grupa ludzi (to była grupa świeckich związanych kiedyś z duszpasterstwami akademickimi; w swoich rodzinach doświadczali poronień, których nikt nie chciał diagnozować – na własną rękę zaczęli szukać pomocy, by móc rodzić zdrowe dzieci) przygotowujących taką konferencję. Dołączyłyśmy do nich. Konferencja udała się nad wyraz dobrze – zgromadziła 600 lekarzy, pielęgniarek i osób cierpiących z powodu braku potomstwa, a także księży i sióstr zakonnych chcących zgłębić problem pomocy małżonkom niepłodnym. Owocem tej konferencji było to, że w ogóle się spotkaliśmy. Zgodnie stwierdziliśmy, że to nie może się skończyć samą konferencją, że musi być coś dalej.

 

Co było dalej?

Fundacja postanowiła kilku zainteresowanym osobom sfinansować szkolenie z naprotechnologii, które we wrześniu 2012 roku odbywało się pod Warszawą. Kiedy mieliśmy już we Wrocławiu grupę przeszkolonych ludzi, zdecydowałyśmy się otworzyć gabinet ginekologiczny. W tym momencie pracuje w nim trzech lekarzy. Jeszcze przed gabinetem wystartowało poradnictwo rodzinne. W tym momencie mamy trzyletni kontrakt z miastem, które finansuje część usług poradnianych funkcjonujących w ramach fundacji. W wyremontowanych pomieszczeniach obok gabinetu powstała szkoła rodzenia – kilka edycji już za nami. Ale żeby to miejsce żyło cały czas, to byłyśmy otwarte na nowe pomysły. Jedna z naszych zaprzyjaźnionych wolontariuszek mówiła, że jak była z małymi dziećmi w domu, to czuła się trochę zepchnięta na margines społeczeństwa: zapomniana przez wszystkich, nikomu niepotrzebna, tylko dzieci i na tym koniec. Krótko mówiąc: swoisty kryzys. Żeby innym matkom przyjść z pomocą w zagospodarowaniu macierzyństwa zaproponowałyśmy jej, żeby poprowadziła lekcje angielskiego dla mam. Mamy z małymi dziećmi mogą przychodzić tutaj na zajęcia, żeby poćwiczyć język. Dzieci nikomu nie przeszkadzają, bo wszystkie mamy są z małymi dziećmi. Dzieci śpią albo – jeśli są spokojne – są na rękach mam, albo też bawią się obok w sali pod okiem wolontariuszy i opiekunów.

Drugi pomysł to klub mam – dla matek na urlopach macierzyńskich i wychowawczych. Widzimy, że cenne jest dla nich bycie razem z innymi mamami, dzielenie się swoimi doświadczeniami i problemami, korzystanie z fachowych porad różnych specjalistów.

 

Siostry otworzyły też pierwsze we Wrocławiu „okno życia”.

To była prośba od urzędu miasta. Gdy z propozycją zadzwoniła dyrektor wydziału zdrowia, to z radości zaklaskałam uszami. Miałyśmy nadzieję, że okno nie okaże się nigdy potrzebne. Idealną sytuacją byłoby, żeby wszystkie dzieci były wychowywane w naturalnych rodzinach, w jak najlepszych warunkach. Ale jeśli jest to niemożliwe, to lepiej żeby dziecko trafiło do okna życia, potem do rodziny adopcyjnej, niż na śmietnik. I bardzo nas cieszy fakt, że doczekałyśmy się ósemki dzieci. I wiemy, że te dzieci trafiają do naprawdę dobrych rodzin. Niektóre spośród nich są z nami z kontakcie. Na przykład wczoraj miałyśmy odwiedziny dziewczynki z jej rodzicami adopcyjnymi, która skończyła już trzy lata, była trzecim dzieckiem w oknie życia. Widzimy jak pięknie się rozwija, cieszymy się i szczęściem tych rodziców i tych dzieci. Więc jest to dla nas wielkie i ważne przeżycie.

Myślę, że z tej inicjatywy okna życia rozwinęła się kolejna, podarowana przez Pana Boga, bo same pewnie byśmy na to nie wpadły. Niektórym się wydaje, że te dzieci zostają z nami długo (naprawdę zaraz po przepadaniu przez lekarza trafiają do szpitala, a później do rodzin adopcyjnych). Z tego powodu ktoś kiedyś przyniósł nam bardzo dużo ubranek z likwidowanej firmy, która szyła ciuszki dla niemowląt. Chciałyśmy, żeby to służyło, stąd zrodził się pomysł na bank niemowlaka. Korzystają z niego nasi wolontariusze, nasi pomocnicy, ale przede wszystkim ludzie ubodzy, potrzebujący. Fajna inicjatywa, która rozwinęła się tak niechcący.

 

Kolejne pomysły?

Pomysłów mamy całe mnóstwo, ale trochę gorzej z kasą. Stąd niektóre nasze usługi są odpłatne, zwłaszcza te z poradni rodzinnej, które nie są dofinansowane przez miasto – nie możemy wymagać, żeby każdy pracownik był wolontariuszem. Przed nami ciągle ta największa i pierwsza inicjatywa: szkoła medyczna i szpital ginekologiczno-położniczy.

 

Modlimy się zatem za powodzenie tej inicjatywy.

 

Rozmawiał Przemysław Radzyński