Słowo o Słowie, czyli kilka słów do niedzielnej Ewangelii (27)

EWANGELIA Łk 19, 28-40 Wjazd Jezusa do Jerozolimy

Jezus ruszył na przedzie, zdążając do Jerozolimy. Gdy przyszedł w pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: «Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego nikt jeszcze nie dosiadł. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj. A gdyby was kto pytał, dlaczego odwiązujecie, tak powiecie: „Pan go potrzebuje”». Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. A gdy odwiązywali oślę, zapytali ich jego właściciele: «Czemu odwiązujecie oślę?». Odpowiedzieli: «Pan go potrzebuje». I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał, słali swe płaszcze na drodze. Zbliżał się już do zbocza Góry Oliwnej, kiedy całe mnóstwo uczniów poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli. I wołali głośno: «Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach». Lecz niektórzy faryzeusze spośród tłumu rzekli do Niego: «Nauczycielu, zabroń tego swoim uczniom». Odrzekł: «Powiadam wam, jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą».

 

Został tydzień… Jezus Król, na oślątku wjeżdża do Jerozolimy – do miasta umiłowanego, którego mieszkańcy ślą przed Nim swoje płaszcze i wołają: Hosanna Synowi Dawidowemu, błogosławiony, który idzie w Imię Pańskie, Hosanna na wysokości!

Swoją drogą, czy już zdradzili, czy jeszcze nie?! A może zdrada dokona się w ciągu najbliższych dni…?! Bo przecież zarówno wielkoczwartkowa zdrada w Wieczerniku, zaraz potem w Ogrójcu, jak i ta wielkopiątkowa… w obecności Piłata, to konsekwencja decyzji podjętej o wiele wcześniej! To proces, który jak robak toczy ludzkie ciało… Ten z kolei może toczyć nasze serce do tego stopnia, że zdradzimy, pomimo pozornego i zewnętrznego przywiązania do Jezusa i Jego Ewangelii – bo zdrada dokonuje się wcześniej! I dziś, w kontekście zgiełkliwego tłumu i jego głośnego Hosanna Synowi Dawidowemu, pomówmy o zdradzie...

Czy myślicie, że Judasz w kilkadziesiąt minut…, no może w co najwyżej kilka godzin, mógł przygotować tak sprawnie przeprowadzoną akcję? Przecież Judasz nie był człowiekiem, któremu się kłaniano i zaspokajano jego zachcianki…

Tak naprawdę dla arcykapłanów, a więc dla tych, którzy faktycznie pociągali za sznurki, Judasz był nikim – instrumentem koniecznym, aby przemyślana przez nich układanka, znalazła swe dopełnienie w ostatecznym unicestwieniu Jezusa! Jeśli tak…, to współpraca Judasza z najwyższą religijną władzą żydowską nie była jednostkową decyzją, której dokonał po wyjściu z Wieczernika, lecz starannie przygotowanym zamachem na życie Jezusa!

Kiedy się zaczął? Tego nie wiemy… Możemy jedynie przypuszczać, że coś w życiu Judasza musiało pójść nie tak, jak sobie zaplanował… Może przez to stracił zaufanie do Jezusa…, coraz mniej z Nim przebywał…, już nie interesowały go tak, jak dawniej Jego słowa…, był Apostołem tylko od wielkiego święta… To tylko hipotezy, ale całkiem uzasadnione, bo zdrada, jak już wspomniałem na początku, jest procesem!

Kilkanaście miesięcy temu, we wspólnocie seminaryjnej w Stadnikach (gdy jeszcze do niej należałem), przeżywaliśmy dzień skupienia, który poprowadził dla nas jezuita o. Józef Augustyn. Mówił o hojności względem Boga, o dłuższym, nadobowiązkowym poświęceniu Mu swojego czasu na modlitwę… W tym kontekście, poprosił nas, abyśmy popatrzyli na swoje grzechy, które popełniliśmy w ciągu ostatniego tygodnia, ostatniego miesiąca… I zapytał nas, czy widzimy, czy dostrzegamy, że większość naszych zdrad, a więc grzechów, jest wynikiem zaniedbania modlitwy?!

Owszem zawsze możemy powiedzieć, że przecież się modlimy, ale zaraz rodzi się pytanie, czy nie jest to modlitwa, w której czuwamy sercem zajętym nie Bogiem, lecz sobą?! Z takiej modlitwy rodzi się smutek, często długoletnie zaniedbanie życia duchowego, powierzchowność, formalizm w osobistej relacji z Jezusem – w ostateczności chodzi o brak modlitwy, tej prawdziwej modlitwy…, w której nie brakuje świeżości i spontanizmu, w której serce czuwa przy Bogu, a nie jest zajęte sobą!

Może ten brak hojności na modlitwie, pielęgnowania relacji z Jezusem towarzyszył także Judaszowi? Może to było powodem zdrady…, może to było powodem jego smutku?! Może Judasz był Jezusowym uczniem tylko na papierze. W kartotece Apostołów widniało jego nazwisko, więc z pewnością wszystko było w porządku…, do czasu, a precyzyjniej mówiąc…, do czasu próby! Wtedy Judasz potrzebował odwołać się do relacji z Jezusem, lecz tej relacji nie było… Potrzebował pomocy, aby nie zdradzić, aby być wiernym pierwszym i autentycznym ideałom. Oczywiście, wszystko było w jego rękach, lecz zaniedbaną relację nie tak łatwo odbudować… A właśnie w czasie próby i doświadczenia tej relacji, tak bardzo potrzebował.

Przełóżmy to na nasze życie – gdy doświadczamy prób i doświadczeń, potrzeba byśmy nie skracali modlitwy, lecz ją przedłużali, bo wierność Jezusowi jest wynikiem hojności serca, oddanego Mu czasu, niejednokrotnie tego bezcennego i drogiego czasu…

Gdy patrzymy na świętych, niejednokrotnie zadziwia nas to, co dokonywało się w ich życiu… Zdumiewa ich wierność… Pytamy, dlaczego Bóg w tak cudowny sposób objawił się w ich życiu?! Odpowiedź jest prosta… Byli hojni na modlitwie! Byli jej wierni… Nie zdradzili…

Spośród wielu świętych, do dzisiejszego rozważania wybrałem jednego – bł. Jana Pawła II, który Jezusowy Ogrójec przeżywał w każdy czwartek, niezależnie od tego, czy był w pełni sił, czy też nie…, czy był młody, czy już w podeszłym wieku…, czy był w podróży, pielgrzymując w apostolskich pielgrzymkach po całym świecie, czy też przebywał w Watykanie…, zawsze w czwartkowy wieczór, w samotności, udawał się na modlitwę… Czynił to zaś przede wszystkim wtedy, gdy dotykały go próby i doświadczenia, a wiemy, że o te nie jest trudno, gdy człowiek jest wierny krzyżowi Chrystusa i Jego Ewangelii… Mogliśmy się o tym przekonać, gdy rozważaliśmy 15. i 16. rozdział Ewangelii wg św. Jana.

Ale modlitwa Jana Pawła była o tyle skuteczna, o ile sam pozwalał Bogu działać przez swoje spracowane dłonie, młodzieńczy umysł i entuzjazm, schorowane ciało... O ile pozwalał Bogu działać w nim samym poprzez sakramentalne znaki…On o tym wiedział…! I dlatego na watykańskich korytarzach, w cotygodniowej pielgrzymce do papieskich apartamentów, można było spotkać jego spowiednika. O tym przypomina święty, który w swoim życiu dostępował szczególnych łask zjednoczenia z Chrystusem. On wskazuje drogę do Serca Boga… On mówi, że tą drogą jest nasze, ludzkie, ale rozmodlone i czyste serce…, w którym nie ma zdrady, bo jest ono skoncentrowane na Bogu! To serce gotowe na przyjęcie niebieskiego Gościa, które prawdziwie woła: Hosanna Synowi Dawidowemu, błogosławiony, który idzie w Imię Pańskie, Hosanna na wysokości!