Słowo o Słowie, czyli słów kilka do niedzielnej Ewangelii (9)

XXXIII Niedziela Zwykła (B)

Mk 13, 24-32 Sąd ostateczny

Jezus powiedział do swoich uczniów: «W owe dni, po wielkim ucisku słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba.

A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo. Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec».

---

Wielkimi krokami zbliża się koniec! Sąd ostateczny przyjdzie nieuchronnie! Cała liturgia dzisiejszej niedzieli przygotowuje nas na paruzję, na ostateczne przyjście Chrystusa w chwale. Ale to nic dziwnego, bo gdy popatrzymy wstecz, gdy cofniemy się do czasu, w którym żyli pierwsi chrześcijanie, to zobaczymy, że oni codziennie żyli paruzją, starając się w każdej sytuacji odnaleźć zapowiedź końca... Dokładnie tak, jak przewiązujący pomidory starzec, w piosence o końcu świata Czesława Miłosza. Pozwólcie, że zacytuję:

W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

Ale ten koniec, dla oczekujących go chrześcijan I wieku, nie przychodził... i nie przychodził... A ludzie szukając go, zapomnieli o podstawowej prawdzie chrześcijańskiego życia, czyli o miłości. Zamiast głębokiego zanurzenia w teraźniejszości i otwarcia się na przyszłość, mieszkańcy Tesaloniki, oczekując tej jedynej i prawdziwej w ich mniemaniu Godziny, zapomnieli o mnóstwie innych godzin, w których realizowała się paruzja codzienności... Stali się nieobecni w życiu wspólnoty Kościoła...

Doszło do tego, że sam św. Paweł, mówiąc kolokwialnie, wkurzył się na Tesaloniczan i wygarnął im to, co myślał: słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli. Wy zaś, bracia, nie zniechęcajcie się w czynieniu dobrze! (2 Tes 3,11-13).

I dzisiaj może być podobnie... Wielu poszukiwaczy owego końca, na podstawie ułożenia egipskich piramid, kalendarza Majów, przepowiedni Nostradamusa czy różnego rodzaju apokryfów żyje sensacjami, a nie prawdziwym życiem! Dodatkowo mówią: oto tu, albo oto tam! I wodzą ludzi za nos... A przecież Chrystus w paralelnym fragmencie o końcu świata, tym razem jednak w Ewangelii wg św. Mateusza mówi wyraźnie: Wtedy jeśliby wam kto powiedział: "Oto tu jest Mesjasz" albo: "Tam", nie wierzcie! Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych. Oto wam przepowiedziałem. Jeśli więc wam powiedzą: "Oto jest na pustyni", nie chodźcie tam!; "Oto wewnątrz domu", nie wierzcie! Albowiem jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie, a świeci aż na zachodzie, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego (Mt 24,23-27). I bynajmniej, nie mówi do nas tego jakiś zwodziciel, lecz sam Chrystus, którego słowa nigdy nie przeminą, pomimo, że to przemijanie dotknie zarówno nieba - słońca, księżyca i gwiazd, jak i ziemi - lądów i oceanów (por. Mk 13, 31). Co więcej, wykroczy poza te ramy i dotknie całego wszechświata, wszystkie planety i galaktyki.

Po co więc to całe wodzenie nas za nos...? Ano nie po nic innego, jak tylko po to, byśmy całe nasze zaangażowanie skoncentrowali wokół sensacyjnej daty końca świata, wokół niespotykanych dotąd zjawisk klimatycznych i astronomicznych... Wokół ciągle niespełniających się przepowiedni... Krótko mówiąc, byśmy weszli w tę rzeczywistość nieprzygotowani... I to grozi każdemu z nas..., o tyle bardziej, o ile mniej w nas otwarcia na Boże Słowo, a więcej na sensacyjne bryki i szmatławce, które sprawiają, że nie żyjemy w prawdzie, lecz w fikcji.

Prawda zaś jest taka: Jezus użył apokaliptycznego, astronomicznego języka wcale nie po to, by nas zastraszyć... On w ten sposób chce powiedzieć, że koniec jest pewny... I mówi o tym tak dobitnie, bo wie, że dla każdego z nas układ słoneczny kojarzy się z czymś stabilnym i trwałym, więc jeżeli jakiś element w tym łańcuchu pęknie, to czeka nas zagłada.

Przed kilkoma laty ks. Piotr Pawlukiewicz użył stwierdzenia, że gdyby w tym momencie Jezus nie był tak dosadny, to wiele ludzkich serc pozostałoby niewzruszonych. Czyż moglibyśmy zaprzeczyć tym słowom? Gdyby nawet Jezus zapowiedział powodzie, trzęsienia ziemi, pożary, choroby, czy inne kataklizmy..., to czyż nie pomyślelibyśmy...: to nas nie dotyczy, jakoś to przejdzie, zwykle nas to omija...? Ale Jezus powiedział, że gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte (Mk 13,25). Tak więc koniec dotyczy każdego z nas!

Wielu jednak pyta Chrystusa: kiedy to nastąpi i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata? (Mt 24,3). Ale Jezus nie odpowiada tak, jakby oczekiwał tego od Niego człowiek. On przenosi punkt ciężkości z konkretnej daty, na proces przygotowania się do niej... Bo cóż z tego, że znasz datę..., cóż z tego, że ją znasz, skoro nie jesteś na nią przygotowany?! Ks. Alessandro Pronzato pisał, że gdy nadejdzie ten moment, na nic już nie będzie czasu. Jest już [po prostu] za późno. Trzeba było o tym wcześniej pomyśleć. Wierności nie można zaimprowizować naprędce. W chwili spotkania, która zawsze jest zaskakująca, liczy się to, co człowiek ma, a nie to, co chciałby mieć... I to zdanie, które dla mnie osobiście jest przepięknym podsumowaniem wszystkich pozostałych: Żal [nigdy] nie zastąpi wierności. Żal [nigdy] nie zastąpi wierności.

Teolodzy mówią o tym, aż nadto dosadnie: to czego przy końcu naszego życia będziemy obawiać się najbardziej to nie apokaliptyczna wizja końca świata czy sądu ostatecznego, lecz to, że nie dochowaliśmy wierności, że tak wiele w konsekrowanym na chrzcie świętym, ludzkim życiu, było nieprawości... Dlatego jeszcze raz powtórzę za ks. Alessandro Pronzato: Żal nie zastąpi wierności.

Ale Bóg na tę wierność, nieustannie daje nam czas. On ciągle oczekuje na okres zbiorów, a gdy nas szuka, zupełnie, tak jak w zabawie w chowanego, licząc do dziesięciu, ciągle to liczenie opóźnia: 9, 9 i pół, 9 i trzy czwarte, 9 i cztery piąte, 9 i pięć szóstych... Ale kiedyś powie 10! Koniec. Szukam. Sprawdzam. I stanie we drzwiach naszego domu, jako figowe drzewo, nie to przeklęte z 11 rozdziału Markowej Ewangelii, lecz jako drzewo pokryte zielonymi liśćmi i wypełnione odżywczym sokiem... To, które po drugiej stronie drzwi chciałoby odnaleźć swoje odbicie...

By tak jednak było potrzebna jest FORMACJA. Słowo klucz dzisiejszego dnia (wieczoru). Celowo zostawione przeze mnie na sam koniec drogi. Kształtować, modelować, usprawniać - to synonimy formacji. Gdy jej jednak zabraknie... nie ma, co nawet myśleć o prawdziwym nawróceniu i w pokoju serca, oczekiwaniu na paruzję... Gdy jej zabraknie, odczuwane przez nas nawrócenie, będzie tylko zwykłym zastraszeniem serca, momentem nierzadko poruszającym nas do głębi, ale w gruncie rzeczy nie przemieniającym nas ku lepszemu życiu. Myślę, że przykładów nie muszę podawać, bo aż nadto mamy ich w historii powojennej Polski, nie wspominając już nawet o tym, czego byliśmy i nadal jesteśmy świadkami... Wielkie rekolekcje, w Polsce przeżywane podwójnie, rozeszły się tak, jak echo po lesie..., zostawiając w nim to, co najcenniejsze, a wynosząc z niego podziały i niezgodę... Po raz kolejny prawdziwe okazało się polskie przysłowie o tym, że znowu cała "nauka poszła w las".

Być może zapomnieliśmy o niej, bo zabrakło błyskawic i gromów, znaków i archanielskich trąb...

A może jednak ich nie będzie, lecz wtedy trzeba będzie za Miłoszowym starcem powtórzyć:

Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

 

www.esdras.pl