W konspiracji Ducha (34)

EWANGELIA Łk 24, 46-53 Jezus został uniesiony do nieba

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie, w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego. Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie uzbrojeni mocą z wysoka». Potem wyprowadził ich ku Betanii i podniósłszy ręce, błogosławił ich. A kiedy ich błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba. Oni zaś oddali Mu pokłon i z wielką radością wrócili do Jerozolimy, gdzie stale przebywali w świątyni, wielbiąc i błogosławiąc Boga.

 
 
      Rzadko zdarza się, że czytane Słowo już niemalże w przedbiegach może nas zaskakiwać, zapraszać do większej koncentracji i uwagi... Tak jest dzisiaj! Myślę, że każdy uważny słuchacz mógł zostać dotknięty przez niecodzienną informację, rzadko obwieszczaną w ramach przedewangelicznego dialogu... Tą informacją, na dzisiaj, na teraz, jest niesztampowe, nieschematyczne, niebanalne, inne niż zwykle, po prostu: Zakończenie Ewangelii - tej wg św. Łukasza.

      W 1992 roku w debiutanckim albumie Wielka radość, w podobny sposób, choć w nieco innych słowach, zespół Elektrycznych Gitar dosyć trafnie oddał powyższą prawdę..., a skoro w tym majowym czasie, w całej Polsce, wraz z trzystu trzydziestoma tysiącami tegorocznych maturzystów, w jakiś sposób uczestniczymy w ich zmaganiach, postanowiłem przywołać słowa z dobrze znanego singla: To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy iść, to już jest koniec, możemy iść, jesteśmy wolni, bo nie ma już nic.

    Swoją drogą..., czyż tekst tej piosenki, nie mógłby w jakiś sposób targać sercami Apostołów, którzy po wyprowadzeniu ich ku Betanii, podniesieniu w górę swych oczu, błogosławieństwie, w końcu Chrystusowym rozesłaniu, wracali do Jeruzalem...?!

      Z jaką wolnością, z jaką radością zstępowali z góry w kierunku miasta, które zabijało proroków, wydawało ich na śmierć, katowało aż do skonania... W którym sześć tygodni temu stracili wszelką nadzieję na lepsze jutro, na lepszy byt, na realizację marzeń, pragnień, obietnic... Sytuacja niewiele zmieniła się także wówczas, gdy Łukaszowa Ewangelia była ostatecznie redagowana... Ale mimo tego, tak jak Chrystus w ikonie Andrieja Rublowa, wydają się tak mocno odzwierciedlać to Janowe, to greckie pros ton Theon, skierowani ku Bogu..., wsłuchujący się, patrzący, rozumiejący, bez potrzeby wypowiedzenia czegokolwiek... Ze stopami gotowymi podjąć się zadania jeszcze niewypowiedzianego, ale już odczuwanego, jako gorące naleganie Tego, który ich powołał... Zupełnie tak jak na malunku Rublowa, na którym stopa Chrystusa już podąża drogą ludzkiego zbawienia, zstępując z nieba na ziemię...

     Chciałoby się zapytać, co się stało, co się zmieniło, bo przecież nie Jeruzalem?! Jerozolima pozostała ta sama! Te mury, ulice, zabudowania... i ludzie, ci sami ludzie, mieszkańcy stołecznego miasta... Ale nie ci sami Apostołowie...! To inne osoby! W obietnicy Chrystusowego Ducha, który ma stanowić dla nich punkt oparcia, odnaleźli utraconą nadzieję. Na nowo odżyły marzenia, pragnienia... Powoli stawali się wiarygodnymi świadkami Chrystusa, już nie tylko ze względu na fakt historycznego z Nim przebywania, ale także ze względu na możliwość oddania za Niego życia.

      Nazwę ich tak, jak uczynił to Pronzato - to przemytnicy. Uważam, że to bardzo trafne określenie, które oddaje klimat zmian, który dokonał się w apostolskich sercach po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Chrystusa. Alessandro pisał: Podoba mi się obraz chrześcijanina jako przemytnika, niosącego w swoim wnętrzu nielegalny ładunek, niezgodny z normami dopuszczalnymi przez dzisiejszy świat i jego rynek: pieniądz, sukces, potęga, jałowość, puste gadanie, chciwość... - Niosę myśl pokoju, przebaczenia. Znam tylko głos milczenia. Nauczyłem się jedynie języka braterstwa. Dotknęła mnie ciężka choroba: pasja sprawiedliwości. Moja krew jest skażona przez bardzo niebezpieczną Księgę, istnieje ryzyko zakażenia.

      Apostołowie stali się ludźmi z prawdziwie wypisanym na czole Imieniem Baranka, Imieniem JEZUS. A to Imię zostało w nich tak wygrawerowane, że dla obojętnych religijnie stało się prawdziwym niebezpieczeństwem, chorobą, którą mogliby się zarazić...!

      To nasza dzisiejsza lekcja, domowe zadanie... Nie myśl bowiem, że Jerozolima, w której żyjesz, której jesteś mieszkańcem, zmieni się na lepsze. Ona być może jeszcze nie odczuwa takiej potrzeby..., ona o tym nie myśli, to przebudzenie nie znajduje się jeszcze w orbicie jej zainteresowań. A jeśli tak, to jej mury, ulice, zabudowania, to wszystko pozostanie takie samo...

      Zapewniam cię jednak, że do czasu, twojego czasu, czasu twojego autentycznego przebudzenia. Warto się nad tym zastanowić, szczególnie, że obecny czas jest modlitewnym przygotowaniem przed Zeslaniem Ducha Świętego. Wymownie pisał o tym Serafino Falvo w Przebudzeniu charyzmatów..., w książce, w której potwierdził, odwołując się do Bożego Słowa, że to dla was jest obietnica i dla waszych dzieci, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz (Dz 2,39). Obietnica, o której mówił prorok Joel: I wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia. Nawet na niewolników i niewolnice wyleję Ducha mego w owych dniach (3, 1-2).

      Mogę cię zatem zapewnić, że jeżeli ty podążysz śladem Apostołów, schodzących ku Jeruzalem, że gdy swoje oczy będziesz miał utkwione w niebo i w ten sposób będziesz podążał do celu swego życia, spotkasz tych, którzy poproszą o niebezpieczny ładunek, który nosisz w konspiracji. A wtedy wejdziesz w prawdziwie braterską relację i pomożesz ludziom z twojej Jerozolimy narodzić się na nowo, stać się żyjącymi w konspiracji Ducha Świętego, przemytnikami Boga... I zaśpiewasz, tak jak Elektryczne Gitary, o końcu, który w twoim życiu i w twoim wydaniu nie jest już końcem, lecz początkiem: To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni możemy iść...