Wyraźnie poczuć cel
Mama Nicka jest położną. Gdy zaszła w swoją pierwszą ciążę, dobrze wiedziała, jak w jej trakcie się zachowywać, jak dbać o siebie i poczęte dziecko. Była pod opieką najlepszych lekarzy, którzy zapewniali o prawidłowym rozwoju potomka. W momencie porodu (4 grudnia 1982 r.) długo nie mogła zobaczyć dziecka, a na jej pytanie „czy jest zdrowe?”, zapadało kłopotliwe milczenie. Nowo narodzonego Nicka szybko owinięto w becik, by ukryć widoczne wady dziecka. Lekarze rzucili tylko termin medyczny: fokomelia.
Wspomniana fokomelia to wrodzona wada organizmu dzieci, które przychodzą na świat ze zdeformowanymi lub niewykształconymi kończynami. Matka Nicka nie chciała wziąć w ramiona swojego syna, nie chciała go nawet zobaczyć. W rodzinie i wśród przyjaciół, zamiast atmosfery święta, panowała żałoba. Nikt nie dzwonił z gratulacjami. Cała wspólnota kościelna, do której należeli rodzice Nicka, zastanawiała się, dlaczego Bóg do tego dopuścił.
Możemy sobie tylko wyobrażać, co mógł czuć mały chłopiec, a później dorastający nastolatek, któremu trudno było nie dostrzec różnic między nim, a jego rówieśnikami. Dobrze też wiemy, jak brutalne potrafią być dzieci, które nie do końca świadome znaczenia wypowiadanych pod adresem kolegi ze szkoły słów, przezywały Nicka np. kosmitą.
Gdy nastoletni już Nick rozmawiał o tym ze swoimi rodzicami, albo wręcz wykrzykiwał, że ma dość takiego życia, słyszał od nich, że wierzą, że Bóg ma wobec niego jakiś plan i pewnego dnia go ujawni. Za prawdziwe słowa te przyjął, gdy miał piętnaście lat. Wtedy przeżył swoiste nawrócenie. – Poprosiłem Go, żeby poprowadził mnie w poszukiwaniu życiowego celu – wspomina tamten czas. Cztery lata później, dorosły już Nick, przyjął chrzest i co więcej, wiarą zaczął dzielić się z innymi ludźmi. Poczuł wówczas, że odkrył swoje powołanie.
Dziś Nick jest znanym na całym świecie ewangelizatorem i mówcą motywacyjnym. Jakby musiał jeszcze coś mówić, żeby motywować ludzi do życia i działania – przecież wystarczy popatrzeć na tego radosnego chłopaka, ba mężczyznę – męża i ojca (sic!). Nick zamieszcza na swoim profilu jednego z portali społecznościowych zdjęcia wyraźnie szczęśliwej rodziny.
Nick wspomina szok, który przeżył, gdy pojawił się w jednej z amerykańskich miejscowości na spotkaniu – podobnym do dziesiątek czy setek, w których brał udział już wcześniej. Wkrótce będzie przekonany, że wtedy Pan Bóg do niego mrugał porozumiewawczo, mówiąc: „A widzisz? Mam plan dla twojego życia!”. Nick nie sądził, że ktoś w tej miejscowości go zna, ale w pewnym momencie jakiś mężczyzna zaczął krzyczeć jego imię. Nick odwrócił się i otworzył usta ze zdumienia (bo – jak sam mówi – gdyby miał nogi, to pewnie z wrażenia ugięłyby się pod nim kolana). Mężczyzna podniósł do góry swojego synka. Daniel wyglądał dokładnie tak samo jak Nick. Zgromadzeni w kościele na ten widok wybuchnęli płaczem – wszyscy bez wyjątku. Również Nick nie szczędził łez wzruszenia.
To w czasie tego spotkania Nick wyraźnie zrozumiał, że niezależnie od tego, jak trudne jest życie bez kończyn, to może podzielić się czymś wartościowym z drugim człowiekiem. Przypomniał sobie traumy dzieciństwa – swoje i jego rodziców, i wiedział, że może ich wszystkich zaoszczędzić Danielowi i jego rodzinie. – Postanowiłem, że moją największą radością będzie inspirowanie innych ludzi i pomaganie im – mówi po latach. Postanowił żyć tak, by zostawić po sobie coś cennego. – Uwierz w to, że Ty też możesz podjąć taką decyzję! – motywuje każdego z nas Nick.
Po tamtym pamiętnym nabożeństwie Patty, mama Daniela, podeszła do Nicka i serdecznie go uściskała. Poczuła się tak, jakby przeniosła się w przyszłość i tuliła swojego dorosłego syna. Wcześniej gorąco modliła się – pewnie podobnie jak rodzice Nicka – żeby Bóg zesłał jej jakiś znak, żeby nie zapomniał o niej i Danielu. – Jesteś odpowiedzią na tę modlitwę! Jesteś naszym cudem! – usłyszał od Patty Nick.
Nick nie ukrywa, że w swoich modlitwach też prosił o cud dla siebie. – Bóg nie uzdrowił mnie w cudowny sposób – ale za to uczynił mnie cudem dla tego chłopca – przekonuje Nick. Dziś doświadczenie tamtego spotkania przekuł w slogan wykorzystywany w jego mowach motywacyjnych: „Jeśli nie doświadczasz cudu, sam stań się cudem”. No i chyba nie trzeba nikogo przekonywać, jak bardzo autentycznie w jego ustach brzmią te słowa.
Ponieważ nie potrafię spointować lepiej, niż zrobiła to Gosia Janiec, posłużę się w tym miejscu jej słowami na temat Nicka: „Choć nie ma rąk, objął miliony ludzi. Choć nie ma nóg, przemierzył setki kilometrów, by to zrobić. Choć jego niepełnosprawność jest nie do ukrycia, radzi sobie w świecie lepiej, niż niejeden w pełni zdrowy człowiek. Nick Vujicic – żywy dowód na to, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych”.
***
Przyznam szczerze, że już długi czas nosiłem się z zamiarem napisania czegoś o Nicku. Miałem duże wątpliwości czy okres Bożego Narodzenia to najlepszy moment na taki tekst. „Po co epatować niepełnosprawności w takim czasie” – myślałem. Uświadomiłem sobie, że nie ma lepszego czasu, żeby pisać o Nicku. Przecież Boże Narodzenie, to, które wydarzyło się w Betlejem ponad 2000 lat temu, jest właśnie żywym dowodem na to, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych. Poza tym opowieść o życiu Nicka, to nie jest epatowanie niepełnosprawnością a wręcz przeciwnie – energią i chęcią życia, pasją powołania.
Jest jeszcze jedna rzecz. Koniec roku to czas swoistych podsumowań, a początek nowego – okazja do wielu postanowień, planowania zadań, snucia marzeń etc. Nick mówi, że do życia bez ograniczeń w pierwszej kolejności potrzebne jest „wyraźne poczucie celu”. Jeśli nie znasz odpowiedzi na pytanie o Twoje powołanie czy życiową misję, to zacznij jej szukać właśnie teraz. Inspiracją dla tych poszukiwań może być książka Nicka Vujicica „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń” wydana w Polsce przez wrocławskie wydawnictwo Aetos.