Żarzące serce

Co ciekawe, tylko ponad 80 proc. badanych określa siebie jako osoby wierzące albo głęboko wierzące. Skąd ta kilkunastoprocentowa różnica między zbiorowościami wierzących, a identyfikujących się z instytucjami wyznaniowymi? Wydaje się, że dla jakiejś części Polaków Kościół jest nie tyle rzeczywistością wiary, co pewnie tradycji, kultury, działalności charytatywnej, itp.

Kolejną zagadkę przynoszą bardziej szczegółowe dane dotyczące wiary Polaków. Z deklaracji wynika, że prawie połowa badanych (49,4 proc.) uczestniczy w praktykach religijnych co najmniej raz na tydzień, a ok. 66 proc. osób co najmniej raz w tygodniu modli się. Na czym polega wiara wierzących, którzy nie praktykują swojej wiary? Tu już nieco trudniej o odpowiedź, bo zdaje się, że są to ludzie, którzy mówią: „wierzę w Boga”, w Jego istnienie, ale „nie wierzą Bogu”, nie wierzą w Jego wszechmoc, nie chcą nawiązać z Nim relacji. I ta niechęć ma pewnie różne podłoża – od religijnych po psychologiczne.

Nie bez powodu zwracam uwagę na te „zbiory” niejako pośrodku, bo to jest aktualne wyzwanie dla Kościoła. Co zrobić, żeby identyfikujący się z Kościołem katolickim stali się wierzącymi i co zrobić, aby wierzący zaczęli wiarę praktykować? Pierwszym narzędziem ewangelizacyjnym każdego wierzącego – często pewnie nieuświadomionym – jest jego życie. Najmocniej ewangelizuje świadectwo. I nie chodzi tu o spektakularne nawrócenia, ale o zwykłą przyzwoitość w codziennym życiu – jeśli włączyć telewizor czy Internet, gdzie przykładów brutalności, chamstwa i prostactwa jest aż nadto, naturalne dobro będzie aż nadto widoczne. Nie potrzeba heroizmu, a kierowania się przekazaniami i Starego, i Nowego Testamentu w codziennych wyborach.

Ta rada może brzmieć tak, jakby to była przysłowiowa bułka z masłem, a dobrze wiemy, że życie Ewangelią w codzienności nie jest wcale takie łatwe. Ostatnio w konfesjonale ksiądz zaskoczył mnie pytaniem: „dlaczego grzeszysz?”. Myślałem, że to retoryczne pytanie. Ale gdy wydawało się, że czeka na odpowiedź, poczułem się zdenerwowany i już chciałem posłużyć się św. Pawłem „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię” (Rz 7, 15). Ale się powstrzymałem i w duchu tylko sobie uświadomiłem, że rzeczywiście za częścią moich grzechów stoi słabość upadłej ludzkiej natury, ale część to efekt ludzkiej głupoty i da się je z pewnością wyeliminować na poziomie podejmowania decyzji – „nie chcę – nie robię”.

Naszego duchowego konta nie da się z pewnością wyczyścić zupełnie i świadek Ewangelii to nie jest też człowiek, który nie grzeszy. Ale jego grzechy są pewnie mniej widoczne przez dobro, które czyni. W pewnym sensie zasłania dobrymi uczynkami zło, które przydarza się w jego życiu. Święci byli grzesznikami, często wielkimi grzesznikami, ale nazywamy ich dziś świętymi, bo przede wszystkim charakteryzowało ich dobro.

Ludzie zaangażowani w ewangelizację – zwłaszcza ci, którzy głoszą: księża, katecheci, ewangelizatorzy – muszą mieć świadomość, że ich nauczanie będzie przekonujące, gdy poparte będzie życiem, dobrym życiem. To hipoteza poparta kilkoma rozmowami z osobami – jak je charakteryzuje GUS – „pozakościelnymi”, „niezaangażowanymi” czy „słabo zaangażowanymi”. Pamiętam słowa Jezusa do uczonych w Piśmie: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią” (Mt 23, 3), ale tę rzeczywistość można zaakceptować dopiero na pewnym etapie. Gdy dopiero wstępuje się na drogę wiary, albo stawia na niej pierwsze kroki, potrzeba świadków albo nauczycieli, o ile są świadkami.

Papież Franciszek, odpowiadając na pytania przełożonych zakonnych o duszpasterstwo młodzieży, przypomniał, że kiedy on był młody w modzie były spotkania. „Dziś rzeczy tak statyczne jak spotkania już się nie sprawdzają. Pracując z młodymi, trzeba coś robić, poprzez misje ludowe, działalność społeczną, dokarmianie bezdomnych. Młodzi odnajdują Pana w działaniu. Dopiero potem po działaniu, trzeba się zająć refleksją. Ale sama refleksja nie pomaga, bo to tylko idee” – mówił papież. Należałoby dodać, że nie wystarczy młodych zaprowadzić do hospicjum czy do jadłodajni dla bezdomnych, ale pokazać im, że sami tam regularnie bywamy, że to jest nasza odpowiedź na Dobrą Nowinę Jezusa.

Pierwsze moje biblijne skojarzenie z opisanymi na początku identyfikującymi się z Kościołem a niewierzącymi i wierzącymi, a niepraktykującymi pobiegło w stronę Apokalipsy św. Jana: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust (Ap 3, 15-16). Pan Bóg lubi jasne sytuacje. Mówi: bądź zimy albo gorący – letnim się brzydzę, letniego wypluję. Na szczęście w Kościele zdaje się rosnąć liczba „gorących”.

Z opublikowanych na początku stycznia badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że wskaźnik osób uczestniczących w niedzielnej Eucharystii miał tendencję wzrostową z 39,1% w 2014 r. do 39,8% w roku 2015, zaś procent osób przystępujących do Komunii świętej wzrósł z 16,3% do 17%. Oby żarzące się węgle ich serc bliskich Boga, rozpalały letnie serca Boga dopiero poszukujących. Oby moje serce rozpalało inne.