Żywe pochodnie... Niedziela Trójcy Świętej (B)

Niedziela, Uroczystość Najświętszej Trójcy, rok B

Mt 28, 16-20 Chrzest w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego

Jedenastu uczniów udało się do Galilei na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy Jednak wątpili. Wtedy Jezus zbliżył się do nich i przemówił tymi słowami: «Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata».

 

   Jesteśmy wielką tajemnicą. Bóg..., jeszcze większą. Sami dla siebie jesteśmy nieodkrytą ziemią. Każdego dnia dziwimy się sobie: naszym reakcjom, słowom, postępowaniu... Im dalej w las, tym więcej drzew.

     Byłoby zatem głupstwem, nawet w tak dostojnym dniu jakim jest uroczystość Trójcy Świętej, targać się na tajemnicę Boga. Nie znaczy to jednak, iż nie podejmę tematu. Owszem zrobię to, bo tam gdzie tajemnica, tam także i świeżość, gdzie misterium, tam zachwyt.

   Ściągam zatem kotarę przesłaniającą mi oblicze Boga. Odkrywam Go..., wedle wskazówki Powtórzonego Prawa, w doświadczeniach, znakach, cudach, wojnach, przerażających dziełach..., które uczynił na obcej, także i dla mnie, egipskiej ziemi (por. 4, 34). Zgodnie ze słowami Mertona, to nie ja Go znajduję, to On znajduje mnie i zaprasza do tego, bym zobaczył Kim jest i kim jestem ja... Bym zrozumiał, że On jest moim Bogiem, że dotknął mnie swoim palcem... Bym zobaczył, że jest słaby, dla mnie...

      W myślach przekartkowałem swoje życie. Owszem..., nie dane mi było spojrzeć Mu w oczy, ale moje oczy..., mimo wszystko Go widziały. Znaki, cuda, wojny, przerażające dzieła... Poznałem że nie jestem samotną wyspą. On naprawdę jest mi bliski. Tak bliski jak ogień zapalonej świecy.
     
To dobry obraz, by pokazać Jego istotę. Przecież powiedział: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, aby on już zapłonął (Łk 12, 49). To już pewne: szuka świecy... On sam jest świecą. Płonie miłością. To ją widziały moje oczy!

     Jego nakazem jest pozyskiwanie uczniów we wszystkich narodach (Mt 28, 19a), zapalanie świecy ich życia poprzez zanurzenie ich w miłości Boga (chrzest). To da się zrobić, amigo – odparłby pewnie każdy z nas po oglądnięciu filmu o takim samym tytule. Niestety życie nie jest już tak słodką idyllą...

    Żeby zapalać trzeba być zapalonym. Zapalona świeca nigdy nie wygląda już tak jak dawniej. Przyjęcie ognia staje się dla niej przekroczeniem historycznego Rubikonu. Pozwala na to, bo stawka jest większa niż życie. Dosłownie tak jest...

    Już po godzinie można zobaczyć łagodną deformację świecy, która potęguje się z każdą następną. Po jakimś czasie okazuje się, że już tylko, te należące do mędrca oko i szkiełko, zdolne są rozpoznać, że to ta sama świeca, która przed zapaleniem wyglądała tak dumnie i wyniośle. Ogień zniszczył jej pychę...

 

     Schwarzwaldklinik. Sobotni wieczór. Eucharystia.

     Na dużej, przestrzennej sali, zwykle wykorzystywanej do innych celów, zapalam ołtarzowe świece. Ich zdeformowane kształty przypominają mi o ogromie celebrowanych w tym miejscu sakramentów. Czuję przenikające mnie ciepło. To święte miejsce...

    Zostało jeszcze kilka minut, dlatego skwapliwie podchodzę do chorych, by zawiązać wspólnotę. Ściskamy sobie ręce, wymieniamy spojrzenia, z naszych ust padają pojedyncze słowa. Na większości twarzy wyryte jest cierpienie. Nie..., to nie ono, to miłość...

   Rozpoczynam kazanie. Pokazuję wciśniętą w rękę niezapaloną świecę, której knotek lśni czystością. On jeszcze nigdy nie przyjął ognia. On jeszcze nie wie, czym on jest...

    Nie pytam o estetykę świecy, choć zewnętrznego piękna odmówić jej nie mogę. Pytam o jej istotę, o przeznaczenie... Patrzę i stwierdzam krótko: tu brakuje czegoś najważniejszego, brakuje płomienia...!

     Podnoszę wzrok na audytorium i mówię: jesteście żywymi pochodniami. Wiedzą co mam na myśli. Nosicie na swoim ciele znamiona miłości – ciągnę dalej. Być może uniknęlibyście wielu chorób, które dziś targają waszym ciałem, gdybyście żyli bez poświęcenia, ofiary, niewyspania. Gdybyście żyli dla siebie. Nie żyliście dla siebie.

     Mówię im o moim ojcu, o jego spracowanych dłoniach. One też mówią mi o miłości, która spala go każdego dnia. Jednak ten płomień, który na jego dłoniach wyrył głębokie bruzdy, jest mi szczególnie bliski, bo to dla mnie...

     Tego wieczoru długo myślałem o ogniu.

    Gdy wróciłem na Okenstraße, pozwoliłem by wehikuł czasu przeniósł mnie do początków Kościoła, do cyrku Nerona. Wiedziałem, że i tam był ogień, że i tam widziano żywe pochodnie.

      Pozyskujcie uczniów we wszystkich narodach... Płonę...